Pierwsze zajęcia z cyklu warsztatów artystycznych inspirowanych sztuką ziemi Sztuka Przyroda Przygoda za nami. Zadanie: tkanina z przyrody. Z założenia efemeryczna, zmieniająca się, przemijająca. Rozmowa? O tym czym jest sztuka ziemi, czy można tkać z liści, co to są krosna, osnowa, wątek… Fascynująca jest prostota i dostępność materiałów, a kontemplacyjny charakter zajęcia chyba udzielił się wszystkim uczestniczkom. Naprawdę, dawno nie było tak cichych warsztatów :) Jak dziewczynki-tkaczki złapały już rytm pracy, zaczęły śpiewać pieśni. Nie mam pewności czy te przedszkolne, znane z lekcji rytmiki czy te autorskie, improwizowane. Pewne było to, że właśnie siedziałyśmy w wielkiej jurcie, schowane przed deszczem. Przez chwilę zrobiło się magicznie, prawie powiało stepem… :) Moc wspólnoty, moc kobiet, mówię Wam!
Month: Czerwiec 2013
Wielki komplet
Zdrzemnęłam się pół godziny po naszej wyprawie do sklepu dla dzieci, bo dużo cierpliwości wymagała ode mnie ta wycieczka. Prawdziwy test, jeśli wiecie o czym mówię :) Ucieszyło mnie, że zamiast z pięcioma różowymi i ewentualnie fioletowymi lub perłowymi opaskami z kokardkami, kwiatami i tiulowymi welonami (które już szykowały się z nami do kasy) wyszłyśmy w końcu z kapeluszem i małym kompletem do „ozdobnych prac ręcznych”. Zestaw składał się z kleju w sztyfcie oraz posypek z suchego brokatu w pięciu kolorach. Przez dłuższą chwilę miał towarzystwo w postaci papieru i nożyczek.
A więc zdrzemnęłam się, a gdy otworzyłam oczy, zorientowałam się, że właśnie użyto mnie jako modelki do eksponowania diamentowej biżuterii. Nade mną uśmiechnięta od ucha do ucha twarz: Mamo, zrobiłam wielki komplet! W głosie Milo usłyszałam podziw dla własnej pracy: Mamo, wyglądasz jak królowa…
Robota: prosta sprawa. Milo uwielbia papierowe sklejanki. Błyszczące ozdoby, ustrojona mama, błysk w oku małej projektantki. Pofantazjowałam trochę przy fotografowaniu – naszyjnik z liści przywodzący na myśl Tolkienowskie inspiracje :) A ten naramiennik, bransolety, pierścionki… Finezyjna, jubilerska robota! Jedyny mankament – tajemnicza migracja brokatu po całym domu :(
Ustrojenie
Odzywa się czasem w Milo potrzeba ustrojenia domu dla zabawkowych zwierząt, własnego pokoju, całego naszego mieszkania, a nawet, ba, miasta! To dlatego między innymi lubi, wracając autobusem lub tramwajem z późnej włóczęgi, oglądać wieczorne miasto. Całe w kolorowych światłach, smugach i rozbłyskach. Ustrojone miasto! szepcze z zachwytem, i nosem przyklejonym do szyby. Są też takie dni, kiedy bardzo potrzebuje coś zniszczyć, bez powodu, tak dla hecy, po prostu :)
Ale dziś raczej o konstrukcji, nie destrukcji. Ostatnio przyczepiłyśmy się do kółek, i ten kształt powraca w naszych pomysłach. A kolorowe kółka i kawałek sznurka to już przednia zabawa! Prosty zestaw podręczny: papier z bloku technicznego, papier kolorowy i klej (albo folia samoprzylepna – u nas akurat wala się po domu w dużych ilościach), dziurkacz, mocna kolorowa nitka (lub kordonek albo mulina), coś okrągłego do odrysowania. Wiadomo – zamiennie mogą być farby albo cokolwiek do kolorowania, ale preferuję akurat cięcie kształtów i naklejanie (dobre ćwiczenie na precyzję dla małych rączek). Dziecko może ciąć małe kształty do naklejania na kółko, jak i kółka podstawowe, które stworzą zawieszkę albo girlandę. Dodatkowo – Montessoriańskie ćwiczenie – dziurkowanie papieru i przewlekanie nitki. Dla zaawansowanych – nawet wiązanie supełków :) Uwaga Rodzice! Kształty mogą być niedoskonałe, nie poprawiać :)
Dawno nie widziałam Milo tak skupionej na pracy, właśnie w Montessoriańskim tego słowa znaczeniu. Nawet gadać jej się nie chciało. Od czasu do czasu tylko poprosiła o pomoc przy trudniejszym kształcie. Nie odzywałam się więc, aby nie płoszyć tego wewnętrznego przepływu uwagi. Dopełniałyśmy się w pracy, każda robiła swoje. Aż do zachodu słońca. Wspaniały czas. I tak dokonało się Ustrojenie…
Adins ma urodziny
Wszystkiego dobrego, Adins! – obudziły mnie życzenia urodzinowe składane jednemu ze zwierzaków przez resztę ekipy. Zasłuchałam się w wyliczance życzeń, jeszcze na wpół senna:
– Żebyś latał w kosmosie!
– Żebyś uważał na siebie i daleko nie pojechał, bo my cię lubimy i kochamy!
– Żebyś miał długie włosy jak Zola!
– Żebyś miał krótkie włosy i długie jak chcesz!
– Życzę ci, żebyś nie chorował i był bardzo szczęśliwy, a twoja rodzina nie płakała!
– I żebyś nie jadł lodów jak jesteś chory!
– Życzę ci, żebyś wychodził na spacery i dobrze się czuł w przedszkolu!
Potem wyliczanka prezentów. Narrator nawijał dalej:
Wszyscy się dobrze bawiliśmy. Adins był zachwycony i rozdawał niespodzianki. Wszyscy dali mu prezenty, które na długo starczą: kość, balony, basen i kwiatuszki.
Jak już udało mi się zwlec z łóżka, rzuciłam okiem na przystrojone miasto i zasobnik z niespodziankami, i… nie mogłam go nie sfotografować :) Od kilku dni nasze poranki właśnie tak wyglądają – budzą nas odgłosy imprez urodzinowych, wycieczek, konkursów. Szczęście po prostu!
Meandry przygody
Przyglądanie się twórczemu procesowi, który dzieje się na moich oczach w wykonaniu dzieci, niemal zawsze przynosi zaskakujące odkrycia. Ciekawi i bawi mnie ta szczególna konfrontacja – dorosłego, który w myślach widzi już efekt wykonanego przez dziecko zadania, prostą drogę od A do Z), oraz dziecka, które prawie całkowicie zatraca się w pracy. Właśnie ta dziecięca świeżość, zaangażowanie i skupienie na doświadczaniu mogą zaowocować fantastycznymi zwrotami akcji. Pozwólmy na to, by raz pochwycony przez dziecko wątek swobodnie meandrował, rozdwajał się i troił, gubił i odnajdował, tak po prostu… Nie poprawiajmy, nie instruujmy, nie ingerujmy, nie martwmy się. Dziecko jest w procesie twórczym i… doświadcza!
Wspaniała jest ta niewiedza dorosłego odnośnie kierunku, w którym zmierza jego kreatywne dziecko. Czym będzie ta praca – jeszcze portretem (w wyznaczonych ramach)? Czy ewoluuje i stanie się obiektem, na przykład postacią skomponowaną z poszczególnych części ciała, wyciętych oddzielnie i sklejonych? Na szczęście, dzieci odchodzą od „tematu” zadania i wędrują gdzieś ku swoim własnym krainom.
To jest ten czas, kiedy – będąc obserwatorem – bezpośrednio doświadczam kreatywnego przetwarzania i wyrażania przez sztukę. Czasem więc chowam mapę, zapominam o wyznaczonej trasie i zaplanowanych atrakcjach, i zdaję się na przygodę. Czego i Wam, drodzy dorośli życzę :)
Czary mary i kolory
Uwielbiam działania w plenerze, kiedy wszystko tak intensywnie się dopełnia: światło, wiatr, ruch, kolor, przestrzeń, człowiek. Tematem dzisiejszych warsztatów było uruchomienie i ożywienie przestrzeni wokół nas za pomocą koloru. Działaliśmy dwuetapowo. Na początek wygrodzenie przestrzeni do pracy i zabawy – zawiesiliśmy chusty (które działały jak ruchomy parawan) i oznaczyliśmy „nasz” teren. Porozmawialiśmy sobie o własnej przestrzeni na co dzień, takiej, w której nikt nas nie nachodzi. Którą się szanuje i której się potrzebuje, choć nie zawsze można ją mieć.
Następnie konstruowanie mobile – indywidualnie i grupowo. Mając matową plexi i transparentną folię, dzieci stworzyły przepiękne prace, które przeniosły mnie samą w świat dzieciństwa. Przypomniał mi się stary kalejdoskop od babci, magiczne, nigdy nie powtarzające się wzory z kolorowych szkiełek. Wówczas widok zapierał dech w piersiach… a dziś, po ponad trzydziestu latach poczułam przez chwilę klimat tamtego oczarowania… w słońcu i kolorze właśnie. To był dobry czas – Dzika Jabłoń pod akacją w Fortach Bema :)
Pozłoszczenie
Jest taki czas, kiedy nie chodzi o kreatywne wyrażanie, ale po prostu o wyrażanie, wyrażanie w o g ó l e. Na przykład Pozłoszczenie. Żeby dać sobie zgodę i przestrzeń na to, by się złościć. Bez poczucia winy i wstydu. Na przykład będąc kobietą, bo kultura i społeczeństwo ma swoje oczekiwania wobec kobiet, niekoniecznie trafiające w ich prawdziwe potrzeby. Szczególnie będąc dziewczynką, bo taka presja, aby się nie złościć na przykład (albo nie płakać, nie krzyczeć, etc.) szczególne piętno wyciska na dziecięcej wrażliwości. Bo przecież to łańcuch pokoleniowy pilnowany przez „strażniczki” ciągłości tradycji, nasze matki i babcie. Co można, a czego nie wypada. Kodeks. Cechy dziedziczne, jak ja to nazywam, przekazywane z pokolenia na pokolenie.
To trudne, kiedy świadoma uczestnictwa w tym „tańcu” tańczonym przez kobiety, sama będąc matką, staram się mojej córce nie zabierać przestrzeni na Pozłoszczenie. Nie zrzędzić, nie glindzić, nie grozić, że złość piękności szkodzi. Tylko przyjąć, wesprzeć, a jak nie potrafi sobie z siłą złości poradzić – nauczyć.
To łatwe, kiedy widzę jak moja dziewczynka sobie radzi, być dumną. I wzruszać się, że jest sobą, pozostaje przy sobie, nie wygoniona z siebie, nie oceniona, kocha siebie nawet w złości, bo ja ją kocham także zezłoszczoną. Ona to wie: złościć się jest w porządku! Ja, o zgrozo, nauczyłam się tego dopiero niedawno…
To wspaniałe, kiedy pozłoszczona wyraża swoje uczucia i oznajmia z błyskiem w oku: A teraz idę do pokoju i będę się złościć, bo jestem zła! I za chwilę słyszę dobiegające zza ściany wrzaski i krzyki, przerywane odgłosami uderzeń ręką w łóżko bądź tupaniem. Moja wojowniczka wraca oczyszczona, uśmiechnięta i rzuca lekko: Mamo, poczytamy bajkę o yeti?
Edward Munch, Krzyk, źródło: Wikipedia
Zakręcony numer
Każdy przerabiał numery z zakrętkami, prawda? Materiał do niezliczonych zabaw w kategorii ‚tani i łatwo dostępny’. Tyle dni żmudnego zbierania zakrętek na warsztaty, a Milo przyszła i przejęła kolekcję: Teraz to jest moje. Chcę! Mina mi zrzedła, cóż, będziemy negocjować. Powodzenia, rzekłam do siebie w myślach :)
Potencjał zakrętek jest wprost nieograniczony. Układanie konturów i wypełnianie wnętrza zakrętkami, zabawa w kształty i ich odgadywanie, liczenie i budowanie zbiorów (można do nich wkładać zabawki i inne elementy), dopasowywanie kolorami, układanie liter i cyfr, postaci, labiryntów, spiętrzanie w trójwymiarze. Można przewiercić dziurki i ćwiczyć nawlekanie (komplet biżuterii na wyjście czy ozdoby na okno), można posklejać w dziwne ‚bąblujące’ formy (zabawa w rzeźbę współczesną), można powkładać do środka maleńkie smakołyki (orzeszki i ciasteczka). Smacznej zabawy :)
Bogowie i hybrydy
Zabawa w hybrydy i fantastyczne zwierzęta to nieograniczone pole do eksperymentów z wyobraźnią i słownymi kalamburami, a zarazem gwarancja dobrej zabawy i wybuchających śmiechem uczestników – małych i dużych. Można zacząć od wycinania lub wydzierania zwierząt z gazet o tematyce przyrodniczej i łączyć dowolnie, podmieniając im głowy, kończyny czy tułowia. Działać razem w ramach wspólnej pracy lub ogłosić konkurs na najśmieszniejsze zwierzę… Jak dziecko się „wkręci”, rysowanie czy malowanie hybryd może się okazać naturalną kontynuacją ćwiczeń z tworzenia kolażu. Naprawdę polecam :) Dla chętnych – sięgnijcie po starożytne mitologie, szczególnie egipską. Roi się w niej od podobnych – boskich – postaci.
U nas zabawa w stwórcę nowych gatunków fauny (i nie tylko) przyjęła się natychmiast. Nawiedzają nas takie postacie jak: kotozając, kotopies, wężostwór, kotolisolew, niedźwiedziokot, a nawet dziewczynka-pies i chłopiec-słońce. A nieprawdopodobna istota ze zdjęcia otwierającego dzisiejszy post wygląda niczym azjatycki bóg z wieloma kończynami: ni to zając, ni słoń, z kwiatami zamiast rąk, piuropuszem czy skrzydłami, kto to wie…? Oto kilka obrazków z nieistniejącego bestiarium.
Ciekawe, jakie zwierzęta powstaną w Waszych domach?
Pan Nurek
Eksperymenty w środowisku wodnym to także przejaw naturalnej kreatywności dziecka, bo po pierwsze woda (dzieci kochają wodę), po drugie naukowe podejście (otwarty, twórczy umysł w nauce to ważna sprawa), a po trzecie działanie „po swojemu” (najpierw podejrzane, a potem przetwarzane). Same plusy. Wystarczy łazienka i parę gadżetów.
Tata znalazł internetowy przepis na eksperyment z nurkiem Kartezjusza, potem długo wyważał figurkę tak, aby po ściśnięciu w górnej części butelki wypełnionej wodą, spływała na sam dół i zahaczała drucianymi nóżkami o porozrzucane na dnie „skarby”. Ta czarodziejska zabawa udaje się dzięki temu, że Pan Nurek ma w sobie pęcherzyk powietrza – i ta wiedza w zasadzie całkowicie mi wystarcza. A tych dociekliwych, którzy chcą zrozumieć zasadę, odsyłam do Wikipedii – poczytać o prawie Archimedesa i prawie Pascala :)
Składniki i sposób przygotowania:
- półtoralitrowa butelka plastikowa wypełniona wodą
- plastelina
- fiolka /skuwka /zakrętka /słomka /rurka
- drucik
Pamiętajcie, że Pan Nurek musi się zmieścić przez szyjkę butelki. Ważne, żeby został dobrze wyważony, aby swobodnie unosił się na górze, a po ściśnięciu butelki u góry, opadał na dno. Dlatego nie zaklejajcie całej fiolki plasteliną, tylko zostawcie niewielki otwór na pęcherzyk. Z drutu robimy nóżki, można też dać nurkowi trochę tożsamości, np. twarz (taśma, mazaki).
W razie potrzeby sprawdźcie tutoriale na YouTube.
Kilka dni później Milo zapragnęła sporządzić własnego nurka, niekoniecznie doskonale wyważonego i pewnie z niejednym pęcherzykiem powietrza w brzuchu ze skuwki mazaka zatkniętej plasteliną. Najlepsza część zabawy to naczynia wypełnione wodą i mnóstwo skarbów z plasteliny pływających w każdym z nich. Na dobre pół godziny przepadła w łazience. Uśmiechnięta, dumna z siebie, zainspirowana i samodzielna w swoich decyzjach. Pozostała mi rola czujnego dokumentatora, który nie przepuści żadnej istotnej części eksperymentu. Polecam :)
Znakowanie przestrzeni
Dzisiejsze warsztaty w przedszkolu „ZdrowoJeż” były poświęcone oswajaniu przestrzeni. Dzieci miały zostawić osobisty ślad w miejscu, które codziennie użytkują. Do dyspozycji dostały „gołe” ludziki z tektury. Ubierały je i ozdabiały z wielkim zaangażowaniem. Miejsca w szatni zostały oznakowane w niepowtarzalny sposób – wesoła kolorowa ekipa chwyciła się za ręce a tańcu, aby na koniec odpocząć w towarzystwie haczyków na kurtki :)
Kukiełki jak perełki
W zasadzie Milo nie bawi się lalkami, ale lubi zrobić czasem papierowe ludziki i zwierzątka, po czym zamienia je w kukiełki. Banalnie prosty sposób przygotowania widać jak na dłoni. Wystarczy papier, mazaki, kolorowe słomki do picia i taśma lub folia samoprzylepna. Jeśli kukiełka jest zbyt wiotka (z powodu cienkiego papieru), można ją z tyłu wzmocnić kawałkiem tektury. A potem – aż się prosi – zabawa w teatr i opowiadanie historii!
Znana Wam już Supcia spotyka Kota i Porcelanową Króliczkę.
W gęstwinie… To nie jest kraj dla małych kotków.
Wieści z Tekturowego Domku
Obiecałam, że napiszę o Tekturowym Domku. Przygoda z nowym domem dla koni przebiega etapami, skokowo, a jej tempo jest raczej niespieszne, by nie powiedzieć nawet rozlazłe. Ale od początku. Zamarzył się domek zrobiony własnoręcznie z kartonu. Rodzice pomogli z koncepcją i konstrukcją: parter i pierwsze piętro (poddasze) ze skośnym dachem. Materiał wyjściowy: tektura. Ścianki sklejone skoczem – mocno, by przetrwały niejedną zawieruchę w dziecięcym pokoju :) Okna wycięte po obu stronach. W planach schody, meble, wystrój wnętrz – wiadomo.
No i popłynęliśmy w stronę koloru. Skrawki wycięte nożyczkami z ząbkami anektują powierzchnię ścian dzień po dniu. Kumulacja wrażeń wizualnych, feeria barw. Wspólna zaczarowana praca…
I wzór na perskie dywany do living roomu :)
Pianinoperkusja
To nie są mazaki ułożone na kartce. To jest kolorowa klawiatura pianina.
W ten poniedziałek muzycznie. Jak zbudować sobie stanowisko muzyczne do grania swojej muzyki? Jak widać, wszystko w domu może okazać się inspirujące: pudełka plastikowe, wiaderka, kosze na śmieci. Zróżnicowane materiały i powierzchnie pozwolą wydobyć zróżnicowane dźwięki. Na krześle zaaranżowana podpórka na nuty :) Na podłodze patyczki – do grania na perkusji. Ten zestaw spełnia dwie funkcje, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by włączać w podobną instalację jeszcze inne instrumenty. Niech będą pochwalone bębny, pokrywki do garnków, grzechotki na sznurkach, brzęczące drobiazgi!
Milo poprosiła o zeszyt w pięciolinię i zapisuje sobie nuty własnej roboty do odegrania i odśpiewania muzyki podczas specjalnie zorganizowanych dla nas koncertów. Filharmonia w domu to jest to!
Taniec pszczoły
We wczorajszym przedstawieniu Milo była pszczołą. Dzień wcześniej przygotowałyśmy skrzydła i żółty strój, co prawda bez typowych czarnych pasków na grzbiecie jak u Pszczółki Mai. Przepis na „szybkie” skrzydła wygląda w skrócie tak, że można je odrysować (zmniejszyć lub powiększyć w skali) od zwykłych skrzydeł anielskich z hipermarketu, sprzedawanych na pęczki przed świętami i jasełkami. Poszłam po najmniejszej linii oporu i skopiowałam nie tylko kształt, ale i sposób mocowania.
Materiał: tektura, gumka, ostre narzędzie (lub długopis) do zrobienia dziurek, przez które przewlekamy na koniec gumkę, mazaki, kredki, a nawet kreda tablicowa (do rozcierek). Powierzchnia skrzydeł była obszarem naszej wspólnej pracy i polem eksperymentów formalnych :) Było wesoło. To nic, że, koniec końców, nie przypominają skrzydeł pszczoły…
Efekt końcowy i zbliżenie na mocowanie. Ważne: pośrodku skrzydła muszą się zginać!
I taniec pszczoły :)
Konstrukcja w procesie
Dziś o tym, że warto odrzucać własne stereotypowe oczekiwania co do efektu pracy dziecka oparte wyłącznie na estetyce. Jeśli rodzic pozwoli sobie na taką otwartość, stanie się czujniejszy w wyłapywaniu takich aktywności dziecka, które w swej istocie są twórcze, a nie mieszczą się w szufladce „estetyczne” czy „ładne”. Do takich klasyfikacji – a co za tym idzie – oczekiwań, jesteśmy niestety przyzwyczajani od początku, a kultura masowa jeszcze je w nas wzmacnia.
Moja propozycja na jeden dzień (i do końca świata) jest więc taka: nie oczekujmy od naszych dzieci, że efekt ich pracy twórczej będzie estetyczny, że malunki będą ładne, odtąd dotąd i wszystko jak należy (jak trawa to zielona, a przecież słońce jest żółte, dlaczego namalowałeś czerwone niebo? itd.). Odrzućmy pojęcia i naszą wiedzę. Dajmy spokój po prostu. Nie oczekujmy niczego poza dobrą zabawą. I zostawmy dzieci w spokoju – nie psujmy im zabawy swoimi dorosłymi, poukładanymi sugestiami. Nic tak bardzo nie osłabia intensywności przeżycia, bezpośredniego doświadczania jak oczekiwania na temat rezultatu. Bądźmy tu i teraz, nie w przyszłości!
Pokazuję przykład zabawy w malowanie (czegokolwiek, bo temat był jedynie pretekstem, który i tak zagubił się po drodze). Można powiedzieć: Ale brzydkie, takie smutne, bure maziaje. Dlaczego to dziecko nie zrobiło czegoś ładnego? Ano tak. Jak się zmiesza wszystkie kolory (stara to prawda), to wyjdzie szaro-brązowy buras :) Milo akurat zachwyciła się możliwością brania farby we własne ręce, wywalała wszystko z pojemników i zawzięcie mieszała. Liczyło się jej przeżycie, a nie efekt. Sami rozumiecie, nie? :)
Efekt końcowy, który aż tak bardzo się nie liczy :)
Huśtawki dla koni
Dziś o huśtawkach dla koni i kucyków. Konie są członkami naszej rodziny. Z końmi trzeba się liczyć. I codziennie bawić się w konie :) Milo bardzo dba o potrzeby koni, które zaanektowały jej pokój niemal w całości. Konie rulez! Nie dość, że potrzebują mieszkania, basenów, placów zabaw, szkoły, kina, wernisaży, wycieczek i poszukiwania skarbów, kolejek górskich, podróży morskich… to czasem mają ochotę się pohuśtać i podyndać. Huśtawki są więc powracającym hitem. Niektóre, zaimprowizowane z podręcznych materiałów (typu rajstopy, skarpeta, kawałek papieru, patyk) służą tylko przez chwilę lub dwie. Inne goszczą na stałe. Pokazuję więc wersję light i wersję dla konstruktorów. Co kto woli.
Przyjaciel kucyków huśta się samotnie i wygląda nieśmiało z papierowego pudełka. Prototyp tej huśtawki stworzyła Milo całkiem sama. Widać wyraźnie sposób mocowania – banalnie prosty w swej istocie :) Czyli dwuskładnikowa konstrukcja z opakowania po jajkach i folii samoprzylepnej (lub taśmy klejącej). Czas pracy: 2 minuty.
Drugi koniec taśmy mocujemy do stolika lub szafki. Dynda? Dynda.
Wersja dla zaawansowanych wymaga pomocy dorosłych, przy czym akcenty rozkładają się tak: 60% to wkład rodziców w stworzenie konstrukcji i pozostałe 40% to pole do popisu dla dekoratora/dekoratorki obiektu.
Materiały i narzędzia:
- tekturowe pudełko
- słomka do picia
- patafix lub plastelina
- zszywki i zszywacz
- mocny klej do papieru
- naklejki/folia samoprzylepna/mazaki/farby do ozdobienia
- nożyk do cięcia papieru (do rąk rodziców)
Nożyk przyda się, bo tektura ma tę cudowną właściwość, że w miejscu, gdzie delikatnie przejedziemy nożykiem (nie przecinając do końca), doskonale się odkształca, zgina, formuje. Konstrukcja: solidna podstawa, „rusztowanie” huśtawki (wzmocnione u podstawy) z dziurkami w odpowiednich miejscach, żeby przełożyć przez nie słomkę, oraz siedzisko (według dowolnego kształtu, u nas – podwójne) do podwieszenia. Dekoracja: wzory i motywy greckie, celtyckie, odciski dłoni, stemplowanie, gąbkowanie, rysunki ołówkiem czy mazakami – pełna dowolność. Sposób połączenia części widoczny na zdjęciach. Szczegóły i zbliżenia. Gdyby jednak ktoś potrzebował tutoriala – chętnie sporządzę. Fajną alternatywą będzie też huśtawka szmaciana, na sznurku albo zwykły hamak :)
Aha, koniom się podobało :)
Notes kreatywny
Trzy wazony
Na fali przygotowań do przedszkolnego przedstawienia z okazji połączonego Dnia Matki i Dnia Ojca trafiły mi się dziś niespodzianki – Milo przygotowała trzy wazony pełne kwiatów i ozdobiła nimi pokój. Prawdziwie wiosenno-letni prezent :) Prosty zestaw podręczny: papier, nożyczki z ząbkami i bez, taśma klejąca, wstążka do kwiatów, mazaki. Emocje Milo wielkie i widok bezcenny, gdy z językiem na brodzie wycinała papier…
Buszująca w biurku
Dane są: monety, kolczyki, baterie, długopisy, mazaki, fragmenty pendrive’a i aparatu fotograficznego. Cokolwiek na biurku lub w biurku. Oczywiście nie namawiam do pozostawiania młodszych dzieci bez rodzicielskiej opieki nawet na chwilę przy biurku (ze względu na różne drobne elementy, które mogą się pojawić w przestrzeni pracy), ale Milo – jako trzyipółlatka – ma już opanowaną kwestię nie pakowania drobiazgów do buzi. Pod tym względem mogę być spokojna. Co mnie zaciekawiło tym razem, to działanie przypadku – dosłownie wszystko, co się znalazło pod ręką, posłużyło do zabawy. Dzieci uwielbiają miejsca pracy dorosłych :)
Biurko – jako wyjątkowa przestrzeń do eksplorowania w ogóle – przywołuje we mnie dziecięcą fascynację głębokimi szufladami w starym biurku taty, które uwielbiałam zgłębiać bez końca. Za każdym razem to była przygoda. Niekończąca się opowieść. Święty czas, kiedy świat przestawał dla mnie istnieć. Spośród papierów, notesów, długopisów, słowników, starych talii kart z wytartymi twarzami królów i dam, popielniczek, pudełek z pieczątkami, gąbek nasiąkniętych tuszem… najbardziej przyciągały moją uwagę ołówki ciasno ułożone w wąskich pudełkach. Zalegały w szufladach w obłędnych ilościach. Było dla mnie oczywiste, że spały, czekały na mnie i ożywiały się dopiero w moich małych dłoniach. Na każdym ołówku dziwne kody z cyframi i literami H czy B. Jednak najbardziej tajemnicze było słowo KOH-I-NOOR (być może najbardziej tajemnicze słowo mojego dzieciństwa). Do dziś mam z nim pełne emocji skojarzenia :)