Szepty i krzyki

dzikajablon288

Jak znosicie krzyk dziecka? Swojego, rzecz jasna, bo cudzego – jak twierdzą niektórzy – znieść nie podobna. I nie mówię tu o zwykłym płaczu, pisku czy wisku, ale o wielkim krzyku. W wybuchu złości, w poczuciu niesprawiedliwości, gdy wali się świat z powodu odmowy czy niezrozumienia. Gdy pozostaje już tylko tupać z całej siły albo położyć się na ziemię albo wyprężyć jak struna i zawyć… Dziecko zalewają trudne emocje, a rodzica krew zalewa.

W obliczu nagłego starcia sił matki i córki doświadczyłam ostatnio pewnej ambiwalencji. Z piersi Milo wydobył się krzyk i poczułam w moim ciele rozprzestrzeniającą się wibrację. Dudniło mi w bębenkach, mrowiło w dłoniach i stopach, włosy stawały dęba…

Nosimy w sobie pamięć różnych krzyków. Jednym z tych, które wybrzmiały we mnie na długo, był usłyszany kiedyś krzyk matki Fanny i Aleksandra w filmie Bergmana (1982), krzyk rozpaczy i niezgody na odejście ukochanego człowieka. Krzyk życia w obliczu śmierci…

Wracając jednak do mojego domu, krzyk córki był długi, intensywny, czysty. Przerażający. Odpychający. Nie słabł. Wwiercał się w mózg, wgryzał w ciało, atakował zmysły, kaleczył duszę. Nie wytrzymam! zdążyłam pomyśleć nie raz. Bynajmniej nie miałam ochoty wspierać dziecka, przytulać, trzymać za rękę, prowadzić na jasną polanę, ku światłu… Chciałam uciekać! Z drugiej strony… poczułam dziwną ekscytację. Wpuściłam ten krzyk do siebie, zaprosiłam, żeby się rozgościł. Już tak mnie nie pokiereszował. Zamknęłam oczy. Cieszyłam się, jakbym sama się uwalniała z odkładającej się warstwami złości! Doświadczenie wyrażania siebie w wydaniu tej małej istotki okazało się tak intensywnym przeżyciem, że samo postrzeganie przeze mnie krzyku mojego dziecka ewoluowało niepostrzeżenie. Wielki krzyk rozprzestrzeniał się po całym domu, wydostawał na balkon, pomiędzy pachnące liście starej lipy, i wznosił do nieba…

Wyobrażacie sobie ten krzyk? Pełny, wolny i głęboki jak oddech! Afirmujący życie i moc płynącą z głębi ciała i duszy. Poczułam wdzięczność mojej córce za to niezwykłe, uwalniające doświadczenie. Dlaczego dziś pewne impulsy bardziej na mnie działają, a kiedyś nawet nie zdawałam sobie sprawy z ich roli w moim życiu? Nagle wszystko wydało mi się proste: dość mam już szeptów, chcę krzyczeć :)

dzikajablon287

dzikajablon290  dzikajablon291b

dzikajablon291c

dzikajablon293

dzikajablon294

dzikajablon295

dzikajablon289

dzikajablon296
Reklama

Poranek sensoryczny

dzikajablon277

Właściwie powinnam zatytułować ten wpis Poranek sensoryczny, popołudnie na słodko i wieczorny dramat w trzech aktach… Ale po kolei. Przed wyjściem do przedszkola przytrafiła się niewinna sensoryczna zabawa. Pod ręką znalazły się: świeżo napuchnięte, moczone przez noc, ziarna fasoli, kasza jęczmienna w rozsypce, cukier i sól w oddzielnych naczyniach, garść mąki i dużo wody. Nasycanie wody smakami i słodko-słone próbowanie. Obieranie fasoli, zgniatanie, sypanie, mieszanie, oddzielanie. Spontaniczna poranna rozgrzewka :) „Robota dla Kopciuszka” wprawiła moją córkę w dobry nastrój.

Lody z owocami lata na podwieczorek – w jeszcze lepszy! Milo zapragnęła przygotować dla wszystkich eleganckie-franckie porcje i ustroić po swojemu. Nie powiedziałam nie :) Lubię to jej przejęcie i skupienie na twarzy, gdy szykuje jedzenie dla rodziny, dzieli, oblizuje łyżkę, podjada borówki, tarkuje czekoladę, sprawdza efekt, przechylając głowę… Dziwnym trafem zawsze jej porcja (deseru) okazuje się największa. A przecież po równości rozdzielone… Efekt: duma córki. Ćwiczenia z samodzielności zaliczone.

dzikajablon278

dzikajablon279

dzikajablon280

dzikajablon281

dzikajablon282

dzikajablon283

dzikajablon284

dzikajablon285

dzikajablon286

Piękny dzień, pełen doświadczeń i przygód dla zmysłów kończy się smakiem ostro-gorzkim, gdy w jednej sekundzie przenosi nas w strefę ciała tak blisko jak to tylko możliwe. Już nie leniwa biel i głęboki kobalt i nasycenie, tylko czerwień i lodowaty strach. Gorące czoło dziecka, orzeźwiający płacz, nerwowe kręcenie się w kółko przed nieplanowanym wyjściem. Życie we wszystkich odsłonach. Różne smaki i odcienie. Zwyczajnie więc, normalnie, a tak trudno się zgodzić na to WSZYSTKO. Chcemy wybierać, sięgać tylko po niektóre przeżycia, a innych spraw nie widzieć, nie słyszeć, nie dotykać. Bo po co komu takie doświadczenia, by przylgnąć do ciała dziecka i swoim ciałem je uspokoić, swoim byciem wesprzeć, trzymać ściśnięte piąstki, te małe kulki, w swoich wszystkowiedzących dłoniach, szeptać Nie bój się. Jestem przy Tobie, znosić spokojnie drżące wargi, które mówią Nie wytrzymam…? No po co? A gdy po wszystkim, najmocniej na świecie, jak nigdy dotąd przytulać, nie myśleć, i w sercu i głowie już tylko jeden rytm: Kocham, kocham, kocham!

dzikajablon281c

W tej kruchości na koniec dnia kilka konkretnych, ciekawskich pytań z ostrego dyżuru. Mimo że ucierpiała w domowym wypadku (na szczęście wszystko dobrze się skończyło), Milo bacznie się rozglądała wokół i chciała wszystko wiedzieć:

  • Dlaczego tyle ludzi tu czeka i wszyscy się wachlują?
  • Dokąd biegnie ten ludzik na zielonej tabliczce? (tłumaczę, że w kierunku wyjścia bezpieczeństwa) Acha, czyli jak coś niebezpiecznego się dzieje, na przykład pożar albo jak złodzieje przyjdą ukraść leki…
  • Dlaczego ten pan ma aż dwie laski? (facet o kulach z nogą w gipsie)
  • Dlaczego ten pan jest cały czerwony? (układ mięśniowy na tablicy dydaktycznej)
  • Co trzeba zrobić, żeby przyjechało pogotowie? (niejednoznacznie sformułowane pytanie… )
  • Mogę moją książeczkę? (i wyciąga Chory kotek i inne wierszyki)

Papierowa epoka lodowcowa

dzikajablon270

Ile potrzeba na dobrą zabawę? Rolka papieru toaletowego wystarczy. Tylko tyle. Z tej jednej sztuki można wyczarować scenerię filmu, wystawę rzeźby, performance i o wiele więcej. A gdy już dzieje się akcja… Można nic nie robić. Można się zdrzemnąć przez pół godziny. Można być wiernym widzem, zaangażowanym w dokumentację. Można wypić wciąż odkładaną na potem kawę. A dziecko w tym czasie czaruje :)

Papierowe-toaletowe szaleństwo przetoczyło się przez dom jak burza, spontanicznie, z głośnym hukiem, intensywnie. Ledwo nadążałam za wątkami w tym „zimowym” przedstawieniu. A główna bohaterka, w urzekającej choreografii, nie dawała mi wytchnienia, przeobrażając się co chwila… Oto jej metamorfozy:

  • yeti wędrujący przez las
  • śnieżny mamut i śnieżny tygrys szablozębny
  • niedźwiedź polarny w norze z białych liści
  • balerina wirująca w płatkach śniegu
  • bobas pod puchową kołderką
  • znalezisko w białym kokonie
  • księżniczka w księżycowej sukni
  • rozpędzona pani Zajączkowa
  • mały kotek i miseczka mleczka

Trudno mi powiedzieć czy ogarnęłam całość kompozycji i zamiary reżyserki, bo po skończonej sztuce wbiłam wzrok w podłogę, skrupulatnie namierzając poszarpane papierowe wstążki przepoczwarzające się pod stołem w białe kulki. Z całą pewnością jednak rekomenduję wydarzenie. Warto spróbować :) Acha, dodajcie coś z klasycznej muzyki w tle – będzie niezły podkład. Jezioro łabędzie wysiada…

dzikajablon269

dzikajablon272

dzikajablon273

dzikajablon271

dzikajablon274

dzikajablon275

dzikajablon276

Sztuka w domku fińskim

dzikajablon256

Zapraszacie dzieci do odkrywania sztuki współczesnej? Zachęcacie, by doświadczały wszystkimi zmysłami? Prowadzicie w miejsca, gdzie można wszystkiego dotknąć? Dziś znaleźliśmy się w wyjątkowej scenerii, na wystawie zapraszającej małych i dorosłych odbiorców do interakcji. Z perspektywy mamy przedszkolaka stwierdzam, że tego typu wydarzeń – gdzie nikt z pilnujących nie gania za dzieckiem, burcząc, że nie można dotykać sztuki i za rodzicem, żeby lepiej pilnować potencjalnego szkodnika i destruktora – jest zbyt mało…

Mogę się tylko cieszyć, że artyści Rafał Dominik i Agata Wrońska uczynili doświadczanie treścią swojej wystawy, a obiekty i sytuacje przez nich zaaranżowane naprawdę inspirowały do tego, by uaktywnić wszystkie zmysły. Najmłodszym gościom nie trzeba było tego tłumaczyć, ani tym bardziej specjalnie ich zachęcać :) Dzieciaki od razu wkręciły się w sensoryczne ćwiczenia – szczególnym zainteresowaniem cieszyły się dwa tajemnicze otwory w ziemi do zanurzania dłoni… i rura biegnąca wzdłuż pnia świerku wysoko, wysoko. Przykładając ucho do tej magicznej „słuchawki”, można było połączyć się ze światem dźwięków tętniących ponad naszymi głowami i usłyszeć szelesty, szumy czy delikatne stukoty igieł poruszanych wiatrem na czubku drzewa. Niektóre interwencje przypominały więc działanie sensorycznych pudełek, inne wabiły zapachem lub kusiły, by spróbować smaków. Dla zmęczonych upałem i steranych życiem – meble wypoczynkowe umożliwiające przyjęcie nietypowych pozycji, poza codzienną rutyną… Hm. Coś mi się wydaje, że niektóre z tych doświadczeń można spokojnie zorganizować w domowych warunkach. Cenna inspiracja!

dzikajablon257

dzikajablon258

dzikajablon259

dzikajablon260

dzikajablon261

dzikajablon262

dzikajablon263

dzikajablon264

dzikajablon265

dzikajablon266

dzikajablon268

Mleko za papier

dzikajablon248

Zapytałam dziś Milo czy malować można tylko na papierze. Na jej twarzy zawitał dziki uśmiech i padła odpowiedź: Nie… Trochę z przekąsem, ale i zaciekawiona. Jeszcze nie wiedziała co knuję tym razem.  Lubię poszerzać granice tego co można w podejściu do sztuki (czy działań artystycznych w ogóle) i od czasu do czasu namawiam dzieci na spróbowanie czegoś inaczej.

W temacie zmiany podłoża do malowania obrazów przyszedł mi do głowy pomysł, na który natknęłam się na blogu Zabawa nie zabawki. Rewolucyjna prostota, fantazja i feeria barw, efektowne rezultaty murowane! Jeszcze ochy, achy i westchnięcia :) Potrzebne są: mleko, naczynia, pędzel, wacik lub zakraplacz, płyn do mycia naczyń. Do kolorów – lekko rozwodnione farby lub paleta barwnych płynów uzyskanych z wody i barwników spożywczych. Wlewamy mleko na talerz lub do miseczki. Zaczynamy wkrapianie i zakraplanie. Powtarzamy w kółko. W chwili, gdy same się tworzą ruchome obrazy, nie pozostaje nic innego jak wyszeptać: To magia!

dzikajablon242

dzikajablon243

dzikajablon244

dzikajablon246

dzikajablon247

dzikajablon249

dzikajablon250

dzikajablon251

dzikajablon252

dzikajablon253

dzikajablon254

Domy i gniazda

dzikajablon241

Wygląda na zapomniane meble w opuszczonym na dłużej mieszkaniu? Fałszywy trop :) Nie, nie wyprowadzamy się, ani nie szykujemy do remontu. Milo postawiła namiot, po prostu. Zastanawialiście się dlaczego dzieci tak kochają domki, namioty i kryjówki? Bo że kobiety w siódmym miesiącu ciąży dopada syndrom wicia gniazda, to ogólnie zrozumiałe. Ale kilkulatki? Wygląda na to, że spotykają się w tej zabawie dwie potrzeby: własnej przestrzeni oraz budowania. Maluchy uwielbiają tworzyć i urządzać miejsce tylko dla siebie, z dala od spraw dorosłych. Meblować po swojemu. Tak jak chcą, a nie jak ktoś radzi, nawet jeśli z najlepszymi intencjami. Rządzić kawałkiem własnego królestwa. Pracować i widzieć efekty swojej pracy (dorosły też lubi poczucie sprawczości, prawda?). Czarować…

Pamiętam namioty robione z pomocą babci i domki w ogrodzie. Najprostszymi środkami, gdy wystarczał stary koc, krzesło, deska i kawałek ogrodzenia. Do dziś mam przed oczami panterkowy wzór z sufitu-koca nad głową i misterne sploty listków wyściełających podłogę-ziemię. Niesamowite, że skonstruowanie nawet jednej ściany i zadaszenia dawało już poczucie, że ma się dom. Status przestrzeni wyjątkowej. Niczym rezultat magicznych, intuicyjnych obrzędów. Zawsze tych samych, niezbędnych pomimo nużącej powtarzalności. Tak cudownych i wzruszających jak myślenie dziecka, że jak zamknę oczy, to mnie nie zobaczysz…

Najlepsze jest to, że dzieci mogą tak wiele wyczarować, mając do dyspozycji tak niewiele :) Milo ogłosiła budowę domu. Zarządała namiotu, tunelu (akurat gotowce w naszym domu, ale całkiem porządny tunel da się zrobić z kartonowych pudeł albo przy pomocy krzesła) i płachty na budowę dachu. Gdy etap konstrukcyjny został oficjalnie zakończony, dziecko zabrało się za wicie gniazda. Nie wiem jak córka to zrobiła, ale – obserwowałam ukradkiem, kątem oka, z niedowierzaniem – zniosła i zmieściła TAM pół swojego pokoju (bo zapomniałam wspomnieć o takim drobiazgu: piknik pod wiszącą skałą nie odbywał się rzecz jasna w pokoju Milo, ale na samym środku dużego pokoju, na głównej trasie przelotowej) !!! Niczym kwoka, sroka i sójka w jednym wylatywała, by za chwilę podrzucić do gniazda kolejne skarby. Dwie szuflady ubrań, zabawki, koce, pościel, najwierniejsze przytulanki, książkowe hity ostatnich wieczorów… Potem zniknęła.

dzikajablon236

dzikajablon237

dzikajablon238

dzikajablon240

A gdy cudowny dźwięk ciszy już podejrzanie długo wibrował w powietrzu, zajrzałam do środka. Bez pukania. Dziecko spało. No tak, po stworzeniu świata też trzeba trochę odpocząć :)

dzikajablon239

Język do wyboru

dzikajablon234

Czasem w porę nie pochwycimy szansy na to jak naprawdę chcieliśmy się wyrazić. Kiedy intencja rozmija się z rezultatem. Zapominamy, że możliwe są do wyboru różne scenariusze. Że w ogóle mamy jakiś wybór. Że jest język, który można używać i język, którego można nie używać. Nie pamiętamy, bo akurat ta myśl, że sposób komunikacji ma wielki potencjał, wyleci z głowy i w jakiejś sytuacji zadziałamy nawykowo, bez namysłu właśnie. Bo może nam się spieszy, bo chcemy mieć szybko efekt, bo nie jesteśmy sobą, bo nie jesteśmy tu i teraz w tej sytuacji, tylko gdzieś obok, bo dziecko denerwuje, bo sytuacja niebezpieczna i nerwy puszczają… Wtedy się nie myśli, że można powiedzieć inaczej. I że jak obcy dzieciak trzęsie z całych sił drabinką, po której akurat wspina się córka, można po prostu wycedzić przez zęby: Nie trzęś tą drabinką!

Kilka dni temu była taka sytuacja na placu zabaw. Zwyczajna, ale zarazem inspirująca. Chłopiec był wyraźnie starszy. Milo wspinała się z przejęciem. A on miał chyba wielką ochotę jej podokuczać. Albo po prostu rozpierała go energia. Widząc jak potrząsa drabinką, podeszłam do nich. Mogłam go ofuknąć w trosce o bezpieczeństwo córki, polecieć w zakaz, jakich pełno słyszę na placach zabaw: Nie syp piaskiem! Nie właź tam! Nie rzucaj łopatką! Coś mnie tknęło, żeby bez negacji podejść, mimo wszystko. Ja w ogóle za bardzo czasem wierzę w siłę sprawczą tłumaczenia i rozmowy :) Czasem nieźle za taką postawę dostaję od życia. No, ale było tak, że popatrzyłam na chłopaka i… zobaczyłam w nim fajnego urwisa, z błyskiem w oku. Może wtedy właśnie zmieniło się moje nastawienie, nie wiem, ale dalej poszło gładko:

Posłuchaj, jak tak trzęsiesz tą drabinką, to mojej córce jest o wiele trudniej wchodzić. Zatrzymał się i popatrzył na mnie z uwagą. Ciągnę wątek.
Ty pewnie już bardzo dobrze radzisz sobie ze wspinaniem, ale Milo dziś dopiero ćwiczy na tej wysokiej drabince i bardzo jej zależy, żeby przejść na drugą stronę. Ona się uczy, wiesz? Razem obserwowaliśmy Milo z zadartymi głowami.
Ile masz lat?
Sześć.
To ty jesteś duży chłopak, starszy od mojej córki!
A ona ile ma?
Prawie cztery.
Acha.

Wróciłam do koleżanki. Chłopak najpierw kibicował Milo we wspinaczce, a po chwili zmontowali ekipę jeszcze z dwoma chłopcami i bawili się wszyscy razem, wybuchając co chwila śmiechem.

dzikajablon235

Tak sobie rozmyślałam.
Każda sytuacja ma potencjał.
Od nas zależy jak ją rozegramy.
Co z niej weźmiemy.
I co damy w zamian.
Język wpływa na rzeczywistość.
Na relację z małym człowiekiem :)

Dziadki ze Skarpy

dzikajablon226

Dziś odbyliśmy piękną, letnią, pełną wiatru wycieczkę na trasie zielonej Skarpy. Zaglądaliśmy w nieuczęszczane miejsca, natykaliśmy się na mało popularne rzeźby odpoczywające w schronieniu drzew, witaliśmy pierwsze opadające liście, choć do jesieni jeszcze trochę…

dzikajablon232

Tupanie, szuranie, bieganie ustąpiło w końcu odpoczynkowi w cieniu, klasycznie, na ławce w parku. A gdy wzrok padł na patyki (który to już raz! nie można nimi się znudzić!) i młode kasztany, i zachwycił się różnokolorowymi liśćmi, przyszedł pomysł na robienie portretów. Tak więc, co kilka kroków, wynurzał się z tych liści, traw i spośród znalezisk kolejny Dziad ze Skarpy :) A potem był jeszcze wianek z koniczyny, wiatr we włosach, lizak truskawkowy, słoneczne brzoskwinie i… dużo, dużo światła w nas wszystkich. Obejrzeliśmy się jeszcze przez ramię, ale brodate twarze rozwiał wiatr… Ruszyliśmy przed siebie. Lato w pełni.

dzikajablon224 dzikajablon225 dzikajablon228 dzikajablon229 dzikajablon230 dzikajablon231 dzikajablon233

Literomania

dzikajablon219

Powróciły litery. Razem z chęcią konstruowania. Z patykami i kolorowym podłożem. I uśmiechem :)

Nie jestem co prawda wielką zwolenniczką uczenia alfabetu dla uczenia alfabetu, pod tym względem bardziej przekonuje mnie metoda sekwencyjna. Ale w tym wypadku zdecydowanie chodziło o zabawę kształtami i materiałami, eksperyment, obserwację i twórcze przekształcenia. Rozpoznawanie liter działo się jakoś przy okazji. Inspiracją do zabawy były proste materiały ze świata natury: patyki, pióra, muszle, ziarna, niedojrzałe a podsuszone mirabelki zebrane w drodze do przedszkola. Kamieni akurat nie było pod ręką. Ani liści czy płatków kwiatów. To czym w danej chwili dysponowałyśmy wystarczyło jednak, aby wspaniale spędzić prawie dwie godziny. Coś mi się wydaje, że jutro nastąpi część druga. I wszystko wskazuje na to, że w użyciu będą różne materiały, bez ograniczeń. W końcu, gdyby było więcej uczestników zabawy – a znamy takie alfabety – można pokusić się o układanie liter za pomocą własnych ciał. Już to widzę: wygibasy w przestrzeni, balansowanie na jednej nodze, stanie na rzęsach… :)

dzikajablon218 dzikajablon220 dzikajablon221 dzikajablon222 dzikajablon223

Domek Małej Mamy

dzikajablon214

Ile można pisać o zaletach plasteliny i podobnych mas, na które przepisy można znaleźć w internecie w dziesiątkach miejsc! Wiem, wiem, każdy rodzic to przerabiał :) Ja sama w dzieciństwie niezmordowanie lepiłam swój własny mikrokosmos, który potem latami zbierał kurz na szklanej półce w babcinym kredensie. Nietknięty, zakonserwowany, podziwiany. Znak, że praca została doceniona. Wiadomo, że lepienie, toczenie wałeczków, poszukiwanie w tej ciepłej miękkości wyjątkowych kształtów bardzo rozwija dziecięce rączki. Wiadomo. Co najbardziej jednak mnie uderza na samo wspomnienie wielu godzin „plastusiowej” pracy to skala przygody z własną wyobraźnią. Praktycznie nieograniczone możliwości. I niesamowite skupienie (żałuję, że dziś tak trudno mi osiągnąć taką koncentrację) wynikające z zaangażowania w pracę i bycia we własnym świecie.

Ale miało być o Domku Małej Mamy :)

dzikajablon209 dzikajablon212 dzikajablon216

Kto z nas jako dziecko nie miał sekretnych schowków i tajemnic nie uszczkniętych ciekawością dorosłych? Kto nie marzył o dalekiej podróży maleńką łódką z łupiny orzecha? O przygodach małych ludzi: Calineczki, Tomcia Palucha, a dziś – Hani i Jasia, których Kot Prot zachęca, by nacisnęli czerwony pstryczek! Guzik pomniejsza ich do takich rozmiarów, że z powodzeniem mogą odwiedzić świat mrówek, pszczół i świetlików… Więc ja dostałam wczoraj zaproszenie do małego domku z plasteliny: Mamo, ja będę Guliwerką, a ty Liliputką, Małą Mamą. I zamieszkasz w Małym Domku, w Małym Łóżeczku, a tu w Małej Miseczce masz jedzenie :)

Rozczuliła mnie skorupka orzecha wypełniona skarbami: sreberkami, cekinami, suchymi kwiatkami i nasionkami. Niesiona i chroniona w dłoni z największą ostrożnością. Przypomniały mi się moje ogrodowe skarby, suszki, znajdki-zguby, kamyki, błyszczące pancerzyki żuków śpiących snem wiecznym… zakopywane w haftowanej (podkradzionej mamie albo babci) chusteczce pod krzakiem porzeczki w upalne południe. Osobisty rytuał dzieciństwa. Piękny, prosty, cichy gest. A przecież nie mój tylko, bo, choć to doświadczenie z kategorii tych jednostkowych, intymnych, to w końcu uniwersalne, powtarzalne, znane wielu wtajemniczonym :) Niewiarygodne, jak uczestnictwo w świecie naszych dzieci przenosi nas w czasie i umożliwia dotknięcie własnego dzieciństwa jak gdyby na nowo. Rozsmakowuję się  podwójnie…

dzikajablon210 dzikajablon211b dzikajablon213 dzikajablon215 dzikajablon217

A gdy nadeszły plastelinowe zwierzęta z podniesionymi ogonami i zmieniły się w piratów, nastały pirackie czasy. Dwie platformy z „plastuśkami” – tekturowa i plastikowa – już teraz oficjalnie nazwane statkami, starły się na wzburzonym morzu w wielkiej bitwie. I ja, Mała Mama, tam byłam. Miodu ani wina co prawda nie piłam. A co widziałam, opisałam :)

Lanie wody

dzikajablon205

Przelewanki – jedna z najbanalniejszych zabaw pod słońcem! Cudownie, że woda jest tak inspirująca i łatwo dostępna. Lejmy wodę z dziećmi, w zabawie oczywiście :) Świetne doświadczenie sensoryczne dla małych rąk. Młodsze dzieci mogą ćwiczyć i sprawdzać:

  • różne stany skupienia: wody i lodu
  • różnice temperatury
  • „płynność” płynu we własnych dłoniach
  • kolory – jeśli zabarwimy wodę farbami lub barwnikami spożywczymi
  • smaki – jeśli do trzech naczyń dodamy: sól, cukier i sok z cytryny

Starszych może zainteresować przelewanie (z użyciem kubka, dzbanka czy nawet łyżki i nakrętki) i odmierzanie. Przydają się naczynia z miarką o zróżnicowanych pojemnościach tak, aby można było spróbować pierwszych pomiarów, dopełniania lub odlewania nadmiaru.

Przede wszystkim zaś zabawa w środowisku wodnym jest świetnym ćwiczeniem koncentracji w znaczeniu, o którym pisała Maria Montessori – doświadczania przepływu i skupienia, które całkowicie pochłania dziecko. No, nieważne, dużo śmiechu przy okazji tej mokrej podróży. A jak podróż, to statki :) Próbujcie sami, intuicja na pewno nie pozwoli Wam osiąść na mieliźnie…

dzikajablon206 dzikajablon207 dzikajablon208

Na razie taplamy się w domu, a jak wyjedziemy na wakacje, wypłyniemy na szerokie wody :)

Smutna ryba

dzikajablon198

Gdy rano już wszyscy wyplątali się z piżam, pojawił się temat akwarium. Dzisiejsza zabawa jednak jest kolejnym przykładem na to, jak pierwotny „plan” elastycznie poddaje się weryfikacjom, potrzebom chwili, impulsom. Jestem przekonana, że należy im ulegać! Pudełko tekturowe na wnętrze i farby do malowania głębin wodnych przygotowane. My – zwarte i gotowe :) Wtem błysk w oku Milo i nagły odwrót. Nowa propozycja: syrenki! Już chciałam delikatnie zaprotestować, że przecież… ale w porę się zamknęłam. Podążam… podążam, daję się uwieść. Może to moja mała przewodniczka ma mnie dokądś zaprowadzić, nie ja ją. Nigdy nie wiadomo.

Milo narysowała syrenki-czarodziejki. Zarysowany kredkami papier posłużył do wycięcia kształtów ryb. Mamo, ale się mienią wszystkimi kolorami!Uśmiech nie schodził z jej twarzy, gdy nasza podwodna kraina powoli zaczęła się zaludniać (o rany, to naprawdę nie jest odpowiednie słowo!). Przyleciała tablica korkowa oraz przyjemne dla oka guziki, które natychmiast stały się włosami rybich koleżanek. Długimi, krótkimi, kręconymi – dokoła owłosione ryby pływały parami i ławicą.

dzikajablon197 dzikajablon200

Wymyślanym historiom nie było końca. Zabawa, śmiech, improwizacja. Cieszę się, że skręciłyśmy w tę niespodziewaną ścieżkę. Wypłynęłyśmy w morze. A pudełko na akwarium poczeka na inną okazję. Na swój czas :)

dzikajablon196 dzikajablon199 dzikajablon201 dzikajablon202 dzikajablon203 dzikajablon204

Na to stworzenie spadło wiele nieszczęść :(
To smutna ryba uwięziona w klatce i zaczarowana w kamień. Nie może płynąć z koleżankami. I mieszka w domu bez drzwi…

Cyfry do zabawy

dzikajablon186b

We właściwym sobie momencie każde chyba dziecko przeżywa fascynację literami bądź cyframi. Znakami w ogóle. Szlaczkami, wzorami, stemplami. Na początek ręce i oczy cieszą większe rozmiary. Móc wziąć taką cyfrę w dłoń, powykręcać, pomachać, a nawet ugryźć. Jednym słowem – doświadczać :)

Gdy Milo była mniejsza, uszyłam jej cyfry z kolorowych materiałów, lekko puchate, z wypełnieniem w środku. Uwielbiała. Nieco później rozpoczął się etap samodzielnego ozdabiania kształtów. Dawałam jej gotowe tekturowe cyfry i dodatki. Kawałki folii samoprzylepnej, a w fazie naklejkowej – naklejki. Możliwości jest niezliczona liczba. Oto kilka przykładów ćwiczeń z cyframi:

  • dotykowe: wodzenie rączką po kształcie, zapoznawanie się z cyframi
  • plastyczne: ozdabianie cyfr (farbami, kredkami, naklejkami)
  • fakturalne: pokrywanie powierzchni cyfr różnymi materiałami (sypkie jak mąka, piasek oraz różnej wielkości ziarna od kaszy do soczewicy)
  • smakowe: na tekturze w kształcie cyfry można poukładać małe kawałki owoców czy słodkich smakołyków)
  • dźwiękowe i językowe: powtarzanie cyfr, liczenie, ćwiczenie poprawnej wymowy i przyporządkowanie dźwięku do cyferki (np. gdy dziecko już się oswoi z brzmieniem cyfr, rodzic czyta ‚jeden’, ‚dwa’, a dziecko szuka tych cyfr)

Jeśli zamienimy cyfry na litery,  otrzymamy podwójną porcję zabawy i ćwiczeń :)

dzikajablon184 dzikajablon185 dzikajablon186

dzikajablon187b dzikajablon187c dzikajablon188b dzikajablon189b

Pochwalona

liebster-blog-awards-2

Blog Dzikiej Jabłoni otrzymał dziś wyróżnienie! Napotkany w przestworzach blogosfery i doceniony przez MamaGa, autorkę bloga www. dziubale.blogspot.com. Bardzo się cieszę tym miłym gestem i wirtualnym spotkaniem. Dziękuję :)

Etap I. Odpowiadam na nadesłane pytania:

1. Co byś chciała osiągnąć w życiu jeszcze? Wiele, wiele… – jestem nienasycona :)
2. Jakie życzenie chciałbyś spełnić dla swoich dzieci/dziecka? Niech będzie sobą!
3. Ulubiona forma spędzania czasu z dzieckiem? Zabawa, ruch, sztuka, czytanie, śmianie się, wygłupy, spacery…
4. Twój mąż/partner – co robi przy dziecku? Jest najlepszym Tatą :)
5. Jakim jesteś typem Mamy? Typ ‚matka-wariatka’.
6. Boję się… deszczu w dniu warsztatów.
7. Nie lubię… gubić obrączek w Bieszczadach…
8. Jakie byłoby życzenie do złotej rybki? Żebym nie musiała już zmywać naczyń, bo to nudne :)
9. Jakbyś mogła cofnąć czas, to cobyś zmieniła? Co miało być, było :)
10. Fajne przedszkole/żłobek to jakie? Szacunek dla dziecka i zdrowe jedzenie.
11. Chcesz mieć więcej dzieci? Tajemnica świata!

Etap II. Nominuję blogi, które lubię:

liebster-blog-awards-2

Wyróżnienie Liebster Blog Award  jest przekazywane przez nominowanego kolejnym 11 blogerkom lub blogerom jako uznanie za” dobrze wykonaną robotę”.  Celowo przyznawane jest „mniejszym” blogom o mniejszej liczbie zaglądających i obserwujących lub takich, które działają od niedawna – tak, by też miały szansę na zaistnienie w blogowej społeczności.  Osoba wyróżniona odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę , która blog nominowała do wyróżniena, a następnie również wyróżnia 11 blogów informując o tym w podziękowaniu za  wyróżnienie  i  jednocześnie zadając swoje 11 pytań do nominowanych. Nie można nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie.Taki może troszkę łańcuszek – ale dzięki temu mamy sznasę poznać inne ciekawe blogi, o których nie wszyscy jeszcze słyszeli, a być może usłyszeć- a na pewno poczytać – WARTO :)
Etap III. Podaję dalej moje pytania. W przytłaczającej liczbie – o kreatywności.
1. Jak kreatywnie bawi się językiem, mową i słowami Twoje dziecko?
2. W jaki sposób bywasz kreatywna?
3. Czy używasz w zabawach z dzieckiem tektury?
4. Co Twoje dziecko potrafi robić z patykiem?
5. Wasze ulubione zabawy w plenerze?
6. Wasze ulubione spacery?
7. Jakie eksperymenty w kuchni uwielbia Twoje dziecko?
8. Czy majsterkujecie razem?
9. W co się lubi przebierać Twoje dziecko?
10. Jak spędzasz czas, gdy masz go tylko dla siebie?
11. Potrawy cieszące się największym powodzeniem w Waszym domu?

Po prostu ja

dzikajablon195

Komplementy, uwagi, dobre rady :) Kto z nas ich nie słyszy od czasu do czasu z ust życzliwych cioć, koleżanek i obcych osób! Nie mam nic przeciwko, wszystko zależy od sytuacji, intencji i konsekwencji. Na ogół, o ile słowa nie przekraczają granic moich czy mojego dziecka, reaguję na nie z „miłym uśmiechem”. Czasem jednak sytuacja wymyka się spod kontroli :) Kiedyś podczas podróży pociągiem jedna z pasażerek wykazała się tak śmiałą akrobatyką oraz imponującymi „dobrymi chęciami”, że, zanim zdążyłam się zorientować, przechyliła się o trzy siedzenia i podetknęła mojej córce pod nos pyszną czekoladkę, którą zapewne, tak z miłości do małego bliźniego, chciała się spontanicznie podzielić. Osłupiałam, głównie dlatego, że nie zostałam wzięta pod uwagę jako rodzic ani zapytana o zgodę. Następnie, aby pozostać w zgodzie ze sobą, odmówiłam.

Zdarza się, że na spacerach zaczepiają nas starsze panie, na tyle wylewne, by podzielić się swoimi uwagami na temat fryzury czy wyglądu mojej córki, sposobu poruszania się, zabawy w błotnistej kałuży, która przypomniała im ich własne dzieciństwo, hulajnogi, sukienki czy uśmiechu. Dyskretnie obserwuję zaczepioną córkę i za każdym razem odnoszę wrażenie, że Milo nie przypadają zbytnio do gustu te parkowe konwersacje. Robi groźną, odpychającą minę, krzywi się, marszczy brwi i czoło, wydyma usta, odwraca głowę, co jest zupełnie śmieszne w w jej wykonaniu. Później już, gdy pytam ją czy nie spodobało jej się, jak pani powiedziała, że chodzi jak baletnica i chyba będzie tancerką, albo jest kolorowa jak wróżka, nadąsana i zezłoszczona wyjaśnia: Nie. Nie jestem żadną tancerką. Jestem sobą! To ja, po prostu ja!

Wygląda na to, że w postrzeganiu siebie córka jest najbardziej przywiązana do swego imienia, jakby w nim upatrując źródła i definicji tożsamości, a wszelkie odstępstwa od tej podstawowej samoidentyfikacji drażnią ją niezmiernie. Ale co tam! Spoglądam na Milo z zachwytem i, zupełnie jak miłe staruszki z parku, lubię się pozastanawiać na kogo wyrośnie w przyszłości ten piękny mały człowiek…

Pół kilo mąki

dzikajablon194

Tyle wystarczy do dobrej zabawy.

Ogłosiłam pieczenie ciasta, z okazji lata. To oznacza eksperymenty Milo w kuchni, jasna sprawa. Pół kilo mąki pszennej na stół. Kubek wody. Łyżeczka. W ruch poszły kolekcje korków od wina i zakrętek od butelek. Pierwszy etap wesołej współpracy (mieszanie składników sypkich, wbicie jajek do masy) był niczym, puchem marnym, w porównaniu z wybuchem radości, wulkanem energii i gejzerem satysfakcji z przeprowadzonego wieloetapowego doświadczenia. Rysowanie palcami, przesypywanie, odmierzanie, napełnianie nakrętek, stawianie babek z mąki, mieszanie z wodą (płynne przejście do etapu mokrego), tytłanie się, walanie rąk, wyciskanie masy, plackowanie na blacie, spławianie korków, taplanie. Kątem oka obserwowałam zwycięskie zmagania w wielu kategoriach, przerywane okrzykiem Fajne!!! Błysk w oku. Roztańczone ręce. Reszta bez słów. Na mój gust kowbojskie odgłosy rodem z serca prerii plus zwierzyna. Coś jak rżące konie…

Biała poświata w całej kuchni, szczegół ;-) Stół za to musiałam odskrobać z białego błota, żeby uratować do użytku domowego. Ciasto wyszło pyszne. Zabawa też :)

dzikajablon187 dzikajablon188 dzikajablon189 dzikajablon190 dzikajablon191 dzikajablon192 dzikajablon193

Wrony z malinami

dzika_deser

Dziś o tym jak doprawiam NVC szczyptą humoru i to u nas działa. Porozumienie bez Przemocy, zwane też Komunikacją bez Przemocy ma obecnie coraz więcej zwolenników. Spotykam jednak też takich, którzy szczerze wątpią w sens tej metody i wskazują niedociągnięcia w postawie propagowanej przez Marshalla Rosenberga. A przynajmniej wyrażają otwarcie swoje wątpliwości i obawy.

Wypada w skrócie wspomnieć, że według tej metody język jakim się porozumiewamy z dzieckiem (oraz innymi ludźmi z naszego otoczenia) jest pełen szacunku wobec potrzeb drugiej osoby. W efekcie nie sięgając po przemoc słowną, nie naruszamy integralności dziecka, jego poczucia bezpieczeństwa. Nie stosujemy szantażu. Nie straszymy karą. Nie motywujemy nagrodą. Nie czynimy dziecka odpowiedzialnym za nasze emocje. Natomiast wspieramy je w radzeniu sobie z trudnymi emocjami (np. złość, gniew). Tłumaczymy swoje intencje i staramy się zrozumieć intencje dziecka oraz potrzeby jakie kryją się za konkretnymi emocjami. Poszukujemy porozumienia w rozmowie i sytuacjach konfliktowych. Przede wszystkim zaś szukamy balansu w zaspokajaniu potrzeb dziecka i dbaniu o swoje własne potrzeby, dążąc do tego, by granice obu stron były uszanowane.

No dobrze, a co na to życie? Z jednej strony eksperci, niekiedy dość autorytarnie, instruują jakie wyrażenia stosować (zgodne z duchem NVC), a jakich zwrotów nie używać w rozmowie z dzieckiem. Z drugiej – rodzice się krzywią, że proponowany opisowy język jest nie dość adekwatny do sytuacji, sformułowania przydługie i nudne. Nie chcą tworzyć elaboratów, rozmawiając ze swoim dzieckiem. Trochę ich rozumiem. Choć nie do końca się zgodzę z traktowaniem eksperckich wskazówek jako wymóg. Tak sobie myślę, że rozumiejąc i czując ducha NVC, możemy intuicyjnie i świadomie zarazem modyfikować i adaptować do własnych potrzeb język bez przemocy. I jestem pewna, że każdy rodzic załatwia to po swojemu.

Osobiście nie mam nic przeciwko takiej rozmowie z córką, w której zajmuje nam trochę więcej czasu dojście do tego, co która z nas ma na myśli, na czym jej najbardziej w danym momencie zależy i czego naprawdę potrzebuje. Jeśli sytuacja tego wymaga, komunikat rodzicielski skraca się do minimum. Jednak jeśli zależy mi na tym, abyśmy dobrze się zrozumiały, nie sfrustrowały się obie i ominęły awanturę, abym nie podniosła głosu, etc. podejmuję tę słowną „batalię” ku porozumieniu. Nawet jeśli w ekstremalnych przypadkach przeciąga się do 40 minut. Przesadzam? :)

Zazwyczaj NVC w moim wydaniu działa. Czasem jednak sięgam po atrakcyjny składnik o wielkiej, decydującej sile, która natychmiast zmienia smak całej potrawy. Poczucie humoru!!! Tak się składa, że moje dziecko uwielbia się śmiać i ma wielkie poczucie humoru, z wielu sytuacji „na krawędzi załamania nerwowego” (matki) udaje nam się wyjść cało. Na koniec rozbrzmiewa perlisty śmiech córeczki, a ja oddycham z ulgą.

Przykład. Wracamy do domu. Mam w torbie kupione maliny. Milo koniecznie chce zjeść je teraz, niecierpliwi się i dobiera się do siatki, a ja chcę najpierw je umyć i przygotować w domu deser. NVC doprawione sporą dawką humoru:
–  Chcę teraz! Daj malinki! Jestem głodna!
– Widzę, że bardzo się niecierpliwisz, chciałabyś już je zjeść.
– Tak, mamo, jestem głodna, chce mi się jeść. Mój brzuszek burczy z głodu…
– Rozumiem cię, tak bardzo chce ci się jeść. Jesteśmy już blisko domu, zaraz będziesz mogła jeść.
– Nie, nie wytrzymam, nie dojdę do domu. Chcę teraz!
– Malinki w torbie są brudne ze sklepu. Najpierw je umyjemy i wtedy będziesz mogła zjeść…
– Nie! (Jesteśmy 4 minuty od domu, a widzę, że buzia w ciup i zaraz będzie wrzask i krokodyle łzy…)
– Wiesz, ja też jestem głodna i mam straszną ochotę zjeść malinowy deser. A co ty na to, że przyspieszymy kroku i szybko pójdziemy do domu zjeść maliny, żeby te wrony pod drzewem nas nie dogoniły?
– Chcą nam zabrać maliny? Mamo, a wrony lubią maliny?
– Pewnie, też by chciały taki deser. A co, jakby zabrały nam pudełko i wydziobały z niego wszystkie piękne maliny tymi wielkimi dziobami? (I pokazuję to dziobanie potrząsając głową, na co Milo reaguje śmiechem do rozpuku, i od tej chwili już chichoczemy obie).
– Uciekajcie wroniska, to nasze malinki! Mamo, chodź pobiegniemy szybko do domu :)

Uff. Znowu się udało.

Oddzielenie

dzika_kontakt2

– O czym myślisz, powiesz tacie?
– Nie mogę powiedzieć, bo wtedy moja myśl się zgubi.
– Więc nie masz ochoty rozmawiać?
– Tato, myślę. Czy mógłbyś zostawić mnie samą?

Bardzo dobitny komunikat. A jednak niekiedy trudno pojąć, że dziecko potrzebuje odrobiny samotności. Już zaczynam przeżywać: dlaczego? Zaraz atakują pytania: a może chora, źle się czuje? Coś jest nie tak? Ktoś jej coś powiedział? Jedzenie zaszkodziło? Ja coś powiedziałam? Nie zrozumiałyśmy się? Śpiąca? Zmęczona?… I głowa pęka od nadmiaru tropów. NIE!!! Powód jest prosty. Dziecko potrzebuje odrobinę samotności. Pobyć ze sobą. Z dala od wszechogarniającej uwagi dorosłych, ich pomysłów na kreatywny wieczór, spontaniczny spacer w parku, wernisaż, spotkanie, piknik ze zwierzętami, czytanie nowej książki. Chce posłuchać własnych myśli. Odgrodzić się. W dodatku jasno komunikuje swoją potrzebę. Zaraz, czy to nie cudowne?

W zasadzie można by na tym poprzestać. Bo się rozumie. Bo się jest świadomym rodzicem, który – niczym radar – nasłuchuje i wychwytuje wszelkie komunikaty, czasem nawet zanim zostaną w pełni zwerbalizowane. Bo znamy przecież to spojrzenie, przekrzywienie głowy, tę minę… Dawno przeczuwamy o co chodzi. Ale odłóżmy na bok rodzicielską intuicję, która niekiedy aż podchodzi do gardła. Po prostu zastanawiam się nad tym, jak łatwo zapomnieć w tłocznej, rozpraszającej codzienności o tym, że z każdym dniem postępuje naturalny proces rozdzielenia dziecka i rodzica.

Własny pokój staje się samotnią. Zamknięte drzwi. Nie można zaglądać. Nie przeszkadzać. Ale to dopiero czteroletnie dziecko!? No to co? Uszanować. Nie pchać się. Nie sprawdzać. Dać spokój. Tak sobie tłumaczę. Tylko czasem, nie wiedzieć dlaczego, jestem wzruszona w podobnych chwilach.  Jak echo powraca wspaniały wiersz, który, na długo zanim urodziłam dziecko, wybrzmiał tak intensywnie:

Wasze dzieci nie są Waszą własnością;
Są synami i córkami samej mocy Życia!
Jesteście ich rodzicami, ale nie stworzycielami.
Możecie dać im swą miłość – ale nie ich duszom,
ponieważ ich dusze mieszkają w domu przyszłości,
którego Wy nie możecie odwiedzić
nawet w Waszych snach.
Możecie wysilać się,
aby dotrzymać im kroku, ale nie żądać,
aby byli podobni do Was,
ponieważ życie się nie cofa
ani nie możecie zatrzymać się
na dniu wczorajszym.
Wy jesteście jak łuk, z którego Wasze dzieci,
jak żywe strzały, zostały wyrzucone naprzód.
Strzelec mierzy do celu
na szlaku nieskończoności
i trzyma cięciwę napiętą całą swą mocą,
ażeby strzały mogły poszybować
szybko i daleko.
Poddajcie się z radością rękom strzelca,
ponieważ on kocha równą miarą
i strzały, które szybują,
i łuk, który pozostaje niewzruszony.

Gibran Khalil Gibran Wasze dzieci

Kociarnia

dzikajablon19

Lubicie koty? U nas kocie wątki są wiecznie żywe, powracają w zabawach w przeróżnych wersjach i wariacjach. Prace, które pokazuję, są dość „stare”, ale przywołuję je, by pokazać ich wielki koci potencjał. Zabawa sprawdzi się na każdym etapie rozwoju malucha. Odpowiednio modyfikowana, będzie atrakcyjna i dla dwulatka i dla czterolatka. Przyda się gruby papier, trochę kolorowej folii i naklejki. Młodszym trzeba będzie wyciąć kształt kociego łepka ze sterczącymi wyraźnie uszami. Starszych można namawiać do samodzielnego wycinania – a niech ćwiczą ręce! Świetną zabawą jest już samo rysowanie i ozdabianie „mordki” w zależności od możliwości dziecka i dostępności materiałów. Kiedy Milo miała ostrą fazę na naklejki, służyły jej też (w nieograniczonych ilościach) do ozdabiania kotów. Była szczęśliwa, mogąc je po prostu naklejać, nawarstwiać bądź układać z nich kształty.

Dalsza część zabawy to wieszanie gotowych prac w galerii na ścianie albo mocowanie żabkami na sznurku. Można też dziurkaczem zrobić dziurki i przewlec nitkę, a kocie główki zmienią się w zawieszki ozdobne lub – połączone – w girlandę. A już zupełnie odjechaną i bardzo atrakcyjną zabawą są maski. Po wycięciu otworów na oczy (i ewentualnie na nos czy usta) i zaczepieniu gumki po bokach można zorganizować koci bal!

dzikajablon18

Ten zmęczony życiem, lekko zdegenerowany koci urwis (już nie pamiętam w jakim zamieszaniu stracił ogon) był częścią innej zabawy. W tym wypadku powołaliśmy do życia całą rodzinę kotów: największy – tata, trochę mniejsza – mama i najmniejsze – dziecko kotek (przy okazji świetne ćwiczenie na kształty i wielkości). Ozdabianie futerka według uznania. Polecam twórcze modyfikacje i przetworzenia. Miau…