Nigdy nie wiadomo jak się zacznie! Tym razem inspiracją stały się przyuważone kątem oka w kuchni plastikowe koniki morskie. Kolorowe!
Chwyciła je i pobiegła do dużego pokoju. Zaczęła swoją kontemplacyjną układankę. Jak się okazało po chwili – układankę ze wszystkiego. Jedyna zasada to, że elementy miały być kolorowe. Wędrówka po domu, zaglądanie w kąty, sięganie po dawno zapomniane przedmioty, wydobywanie ich na światło dzienne. Jak widać, kandydatami do zabawy może być każda napotkana, niepozorna rzecz: krepina, plastikowe jabłuszka, kolorowe wykałaczki do przekąsek, pompony, nakrętki, szkiełka, krążki, klamerki do bielizny, słomki do picia i… co tam jeszcze przyjdzie dziecku do głowy!
Zabawa otwarta. Na wyobraźnię. Na skupienie i spostrzegawczość. Na koordynację i małą motorykę. Wciąga! Inne sprawy odchodzą na bok. Stajemy się jak mnisi tybetańscy wysypujący kolorowe ziarnka piasku z największą wewnętrzną koncentracją. Przy okazji rozmawiamy o piaskowych mandalach i nie przywiązywaniu się do owoców wielogodzinnej pracy. Milo nie bardzo to akceptuje ;-) Byłoby mi bardzo szkoda, gdybym miała tak wszystko zniszczyć na koniec!
Skupienie w każdej rzeczy. Do odnalezienia tu i teraz :)