Deser na ostrzu noża

dzikajablon616e

Czterolatka pod czujnym okiem mamy i z jej niewielką pomocą jest w stanie przygotować sama deser dla rodziny :) Pamiętam pierwsze próby krojenia na spotkaniach dla dwulatków, których zachęcano do eksplorowania tajemnic stołu, zastawionego dobrami do konsumpcji oraz „narzędziami pracy”. Jedne i drugie były dla nich równie fascynujące :) Zaciekawione maluchy odkrywały materię ogórka i gotowanych warzyw. Na miękkiej marchewce czy ziemniakach ugotowanych wcześniej w domu i przyniesionych przez mamy doskonale mogły ćwiczyć krojenie plastikowymi nożykami, bez obawy, że zrobią sobie krzywdę. Najważniejsza była zachęta ze strony rodziców i akceptacja własnego lęku, że coś się może złego stać! Na początku samej było mi trudno oswoić się z faktem, że tak małe dziecko w ogóle używa noża. Ale w zasadzie wystarczyło stworzyć odpowiednie warunki i… być obok. Ryzyko oswojone, ale nie wyeliminowane.

Lubię Milo w kuchni, a jej obecność odbieram jako naszą wspólną przygodę. Tak też staram się jej ukazać „kuchnię” – miejsce pełne tajemnic smaku, wzroku i węchu, miejsce przemiany, zabawy, improwizacji, odkryć i eksperymentów. Nie jako pole walki, krainę przykrych obowiązków, margines kreatywności. Ok, nie jestem tzw. „idealną panią domu” – nie cierpię sprzątać, prasować i myć okien. W kuchni działam raczej z doskoku, a czasem wyskokowo; jestem w tym trochę nierówna, ale się nie przejmuję. A córce daję znać, że choć to całkiem ciekawy teren, to poza kuchnią czeka na nas wielki wspaniały świat :)

O matko, miało być o montessoriańskich inspiracjach w dziedzinie życia praktycznego, a wyszedł mi chyba prolog do warsztatów kulinarnych, które w ramach Dziecka na Warsztat odpalamy za tydzień :) Już dziś zapraszam w imieniu wszystkich szykujących się uczestniczek.

dzikajablon-smacznego

dzikajablon616a

dzikajablon616b

dzikajablon616c

dzikajablon616j

dzikajablon616d

dzikajablon616f

dzikajablon616g

dzikajablon616h

dzikajablon616i

Reklama

Poranek sensoryczny

dzikajablon277

Właściwie powinnam zatytułować ten wpis Poranek sensoryczny, popołudnie na słodko i wieczorny dramat w trzech aktach… Ale po kolei. Przed wyjściem do przedszkola przytrafiła się niewinna sensoryczna zabawa. Pod ręką znalazły się: świeżo napuchnięte, moczone przez noc, ziarna fasoli, kasza jęczmienna w rozsypce, cukier i sól w oddzielnych naczyniach, garść mąki i dużo wody. Nasycanie wody smakami i słodko-słone próbowanie. Obieranie fasoli, zgniatanie, sypanie, mieszanie, oddzielanie. Spontaniczna poranna rozgrzewka :) „Robota dla Kopciuszka” wprawiła moją córkę w dobry nastrój.

Lody z owocami lata na podwieczorek – w jeszcze lepszy! Milo zapragnęła przygotować dla wszystkich eleganckie-franckie porcje i ustroić po swojemu. Nie powiedziałam nie :) Lubię to jej przejęcie i skupienie na twarzy, gdy szykuje jedzenie dla rodziny, dzieli, oblizuje łyżkę, podjada borówki, tarkuje czekoladę, sprawdza efekt, przechylając głowę… Dziwnym trafem zawsze jej porcja (deseru) okazuje się największa. A przecież po równości rozdzielone… Efekt: duma córki. Ćwiczenia z samodzielności zaliczone.

dzikajablon278

dzikajablon279

dzikajablon280

dzikajablon281

dzikajablon282

dzikajablon283

dzikajablon284

dzikajablon285

dzikajablon286

Piękny dzień, pełen doświadczeń i przygód dla zmysłów kończy się smakiem ostro-gorzkim, gdy w jednej sekundzie przenosi nas w strefę ciała tak blisko jak to tylko możliwe. Już nie leniwa biel i głęboki kobalt i nasycenie, tylko czerwień i lodowaty strach. Gorące czoło dziecka, orzeźwiający płacz, nerwowe kręcenie się w kółko przed nieplanowanym wyjściem. Życie we wszystkich odsłonach. Różne smaki i odcienie. Zwyczajnie więc, normalnie, a tak trudno się zgodzić na to WSZYSTKO. Chcemy wybierać, sięgać tylko po niektóre przeżycia, a innych spraw nie widzieć, nie słyszeć, nie dotykać. Bo po co komu takie doświadczenia, by przylgnąć do ciała dziecka i swoim ciałem je uspokoić, swoim byciem wesprzeć, trzymać ściśnięte piąstki, te małe kulki, w swoich wszystkowiedzących dłoniach, szeptać Nie bój się. Jestem przy Tobie, znosić spokojnie drżące wargi, które mówią Nie wytrzymam…? No po co? A gdy po wszystkim, najmocniej na świecie, jak nigdy dotąd przytulać, nie myśleć, i w sercu i głowie już tylko jeden rytm: Kocham, kocham, kocham!

dzikajablon281c

W tej kruchości na koniec dnia kilka konkretnych, ciekawskich pytań z ostrego dyżuru. Mimo że ucierpiała w domowym wypadku (na szczęście wszystko dobrze się skończyło), Milo bacznie się rozglądała wokół i chciała wszystko wiedzieć:

  • Dlaczego tyle ludzi tu czeka i wszyscy się wachlują?
  • Dokąd biegnie ten ludzik na zielonej tabliczce? (tłumaczę, że w kierunku wyjścia bezpieczeństwa) Acha, czyli jak coś niebezpiecznego się dzieje, na przykład pożar albo jak złodzieje przyjdą ukraść leki…
  • Dlaczego ten pan ma aż dwie laski? (facet o kulach z nogą w gipsie)
  • Dlaczego ten pan jest cały czerwony? (układ mięśniowy na tablicy dydaktycznej)
  • Co trzeba zrobić, żeby przyjechało pogotowie? (niejednoznacznie sformułowane pytanie… )
  • Mogę moją książeczkę? (i wyciąga Chory kotek i inne wierszyki)

Przestrzeń pracy i wyrażania

dzikajablon49

Za moich czasów (jak to brzmi…) przestrzenią ekspresji własnego „ja” była szyba drzwi własnego pokoju (jeśli się miało własny), na której mnożyły się naklejki, albo słomiana mata nad tapczanem, nakłuta zdjęciami, plakatami, wycinkami z młodzieżowych gazet. W moim przypadku jeszcze śpiewnik z tekstami piosenek i chwytami do gitary, który raz chciała mi ocenzurować babcia :) A przestrzenią pracy (pozalekcyjnej) było – dość standardowo – biurko, zbyt mocno przecież unurzane w szkolnym kontekście.

Dziś więc o miejscu pracy i wyrażania. Czy Wasze dzieci mają własną przestrzeń, w której mogą tworzyć i eksperymentować? Jako stałe miejsce pracy Milo obrała sobie duży pokój i zaanektowała prawie połowę wielkiego stołu (do pracy i do jedzenia, to zależy). To jej biuro. Stół dotyka parapetu, więc i połowa parapetu należy do niej. Gazetki, kolorowe papiery, tuzin pudełek z narzędziami do tworzenia, podkładka – by stół jeszcze pożył dłużej, jednak. Jej pokój jest głównie terenem zabawy. Natomiast fascynuje mnie to, że często miejscem pracy Milo staje się to akurat, gdzie przebywa człowiek. Jeśli mam robotę w kuchni, Milo ciągnie swój dobytek i rozkłada się na kuchennym stole. Nasze przestrzenie pracy się wówczas pokrywają. Łazienka za to ma niezmienny status laboratorium i służy eksperymentom, szczególnie związanym z wodą.

To taka moja refleksja, że warto podchodzić do sprawy elastycznie, udostępniać dziecku różne miejsca zależnie od potrzeb. Ale ważną rolę spełnia jednak stałe miejsce w domu, które może użytkować bez względu na wszystko i czuć się jak u siebie. Wystarczy na początku odpowiednio je zorganizować i zabezpieczyć (tym samym zminimalizować nasze lęki o podłogę, ściany czy politurę), a kiedy dziecko w danej chwili najdzie ochota, by tworzyć, bez wielkich przygotowań i pomocy dorosłego będzie mogło pracować samodzielnie. Zgódźmy się też na przestrzeń większego formatu – można udostępnić na stałe jedną ścianę na bazgroły albo pomalować fragment farbą tablicową. Mój postulat więc to: samodzielność, wolność i poczucie bezpieczeństwa w miejscu pracy :)