Czterolatka pod czujnym okiem mamy i z jej niewielką pomocą jest w stanie przygotować sama deser dla rodziny :) Pamiętam pierwsze próby krojenia na spotkaniach dla dwulatków, których zachęcano do eksplorowania tajemnic stołu, zastawionego dobrami do konsumpcji oraz „narzędziami pracy”. Jedne i drugie były dla nich równie fascynujące :) Zaciekawione maluchy odkrywały materię ogórka i gotowanych warzyw. Na miękkiej marchewce czy ziemniakach ugotowanych wcześniej w domu i przyniesionych przez mamy doskonale mogły ćwiczyć krojenie plastikowymi nożykami, bez obawy, że zrobią sobie krzywdę. Najważniejsza była zachęta ze strony rodziców i akceptacja własnego lęku, że coś się może złego stać! Na początku samej było mi trudno oswoić się z faktem, że tak małe dziecko w ogóle używa noża. Ale w zasadzie wystarczyło stworzyć odpowiednie warunki i… być obok. Ryzyko oswojone, ale nie wyeliminowane.
Lubię Milo w kuchni, a jej obecność odbieram jako naszą wspólną przygodę. Tak też staram się jej ukazać „kuchnię” – miejsce pełne tajemnic smaku, wzroku i węchu, miejsce przemiany, zabawy, improwizacji, odkryć i eksperymentów. Nie jako pole walki, krainę przykrych obowiązków, margines kreatywności. Ok, nie jestem tzw. „idealną panią domu” – nie cierpię sprzątać, prasować i myć okien. W kuchni działam raczej z doskoku, a czasem wyskokowo; jestem w tym trochę nierówna, ale się nie przejmuję. A córce daję znać, że choć to całkiem ciekawy teren, to poza kuchnią czeka na nas wielki wspaniały świat :)
O matko, miało być o montessoriańskich inspiracjach w dziedzinie życia praktycznego, a wyszedł mi chyba prolog do warsztatów kulinarnych, które w ramach Dziecka na Warsztat odpalamy za tydzień :) Już dziś zapraszam w imieniu wszystkich szykujących się uczestniczek.