Ostatni dzień maja… A my wspominamy nasz majowy pobyt nad morzem i pierwsze spotkanie Milo z wielką wodą :) To był bardzo dobry czas!
Foto: Marcin Chomicki (tata)
Od jakiegoś czasu Milo nie wystarcza liczenie i przeliczanie palców rąk, książek w biblioteczce, plasterków ogórka na talerzu, drzew za oknem… do dziesięciu. Idzie w setki. Długo zastanawiałam się jak jej pomóc, a sobie ulżyć, bo już trochę mnie zmęczyło liczenie razem z Milo na zawołanie do stu, dwustu czy trzystu. Mam dość! Czas na tablicę z liczbami od 1 do 100!
Tak się złożyło, że we właściwym momencie (tak, to się czasem zdarza) natrafiłam na dwie fajne inspiracje, które dały mi nadzieję na ogarnięcie nowej matematycznej sytuacji :) Na blogu Mamabliźniacza znalazłam wspaniałą tablicę drukowaną, z tafelkami z bingo, po prostu wypas i elegancja! Niedługo potem wpadła mi w oko domowa wersja DIY tablicy do liczenia na blogu Projekt: Człowiek. Kasia przygotowała swoim chłopakom pomoc z tego co było pod ręką, a że u nas też walają się nakrętki w niezliczonych ilościach, a tektury dostatek, długo się nie zastanawiałam. Szybka robota, a zabawa trwa i trwa… :)
Milo dokonała paru odkryć. Spodobał jej się układ dziesiątek, że liczby są takie uporządkowane, wszystkie siódemki są w jednej kolumnie i można liczyć dziesiątkami!
Ostatnia odsłona projektu blogowego W 7 bajek dookoła świata to podróż do Ameryki Południowej. Nas wywiało do Brazylii, która stała się inspiracją do stworzenia siódmego bajkowego spektaklu. Tym razem w ogóle nie skupiłyśmy się na kulturze czy historii kraju, w niewielkim stopniu tylko na geografii, od razu sięgając po intrygujące legendy o roślinach brazylijskich. Największe wrażenie zrobiła na nas opowieść o wiktorii królewskiej zwaną też wiktorią amazońską. Największym zaś wyzwaniem były marionetki, bo tym razem – po kukiełkach i innych figurkach – zachciało mi się pokazać Milo pociągane za sznurki lalki własnej roboty. A roboty było co nie miara, szczególnie wstępnego planowania, projektowania i testowania rozwiązań, aż trafiłam na takie, które w miarę dobrze oddawało ideę lalki-marionetki. Uważam, że daleko naszym marionetkom do doskonałości, ale mimo to doświadczenie cenne i jeszcze jeden powód do śmiechu! Jak zwykle – dobrze się bawiłyśmy :)
Źródło: lendasdomundo.blogspot.com
Oto harmonogram naszej bajkowej zabawy:
16/04 Australia i Oceania
23/04 Azja
30/04 Afryka
7/05 Europa
14/05 Ameryka Północna
21/05 Ameryka Południowa
Ta seria towarzyszy nam od początku. W przypadku Ameryki Południowej też się nie zawiodłyśmy. Przystąpiłyśmy do pracy nad lalkami, zadania zostały podzielone. Milo – koncepcja i projekty rysunkowe, ja – konstrukcja i czarna robota :)
Jak zwykle przydały się rzeczy najprostsze: tektura, słomki do picia, druciki kreatywne, nici, drewniane korale.
Szkielety lalek. Głowy jeszcze bez twarzy. Poniżej – wykroje kostiumów z papierowych ręczników kuchennych.
Oglądamy stroje świata z Ameryki Południowej. Ćwiczymy wzory. Sprawdzamy mobilność marionetek i panel sterowania z patyków do szaszłyków oraz izolacyjnej taśmy klejącej.
Nasza aktorka już gotowa!
Gotowi? Zaczynamy!
Naia, Gwiazda Jeziora
Dawno, dawno temu Indianie z plemienia Tupi opowiadali historię o bogini Jaci, która w postaci księżyca co noc pojawiała się na niebie, uwodząc swym blaskiem najpiękniejsze dziewczęta w wiosce.
Pocałunek Jaci sprawiał, że jej wybranka stawała się nową gwiazdą na nocnym firmamencie.
I choć miejscowi szamani przestrzegali młode i piękne dziewice przed złowieszczym wpływem księżyca, który odbierał im ciało i krew, aby wypełnić je swym światłem, żyła w wiosce dziewczyna, wojownicza Naia, która nie bała się przestróg. Każdej nocy czekała, aż wreszcie Jaci wezwie ją do siebie.
Na próżno jednak. Co noc, ktoś inny stawał się gwiazdą, a Naia wciąż tkwiła na ziemi, marząc o księżycowym spotkaniu.
Jej obsesja była tak silna, że dziewczyna przestała jeść i pić.
Nawet mędrcy nie umieli nic na to poradzić.
Aż pewnej nocy Naia, zmęczona długim czekaniem, udała się nad brzeg jeziora, aby napić się wody.
Gdy pochyliła się nad jego taflą, ujrzała coś, czego nie widziała nigdy wcześniej…
… okrągłą i jasną twarz księżyca odbijającą się w wodzie. Myśląc, że właśnie tej nocy została wybranką Jaci, nachyliła się jeszcze bardziej…
… aby ta mogła ją pocałować i… na zawsze zniknęła w ciemnych odmętach jeziora.
Jaci pożałowała biednej dziewczyny i postanowiła uczynić ją innym rodzajem gwiazdy, którą Naia tak bardzo chciała być. Przemieniła ją zatem w „gwiazdę jeziora”, wspaniałą roślinę, której kwiaty rozwijają się tylko w nocy.
Tak powstała wiktoria królewska, znana też dziś jako wiktoria amazońska.
Zajrzyjcie koniecznie na blogi pozostałych uczestniczek projektu! Dziękuję Kasi z bloga Projekt: Człowiek, autorce projektu bajkowego, za zaproszenie do zabawy oraz wszystkim mamom za inspiracje!!!
Witamy w przedostatniej odsłonie Dziecka na Warsztat, projektu blogowego zapoczątkowanego przez autorkę bloga Projekt Londyn 2014, na majowym warsztacie plastycznym, który (ponieważ nie przepadam za określeniem „plastyka”) nazwałam warsztatem Sztuka dla każdego. Prawdę mówiąc, u nas wszystkie warsztaty okazują się plastyczne – nie bardzo wiedziałam co nowego mam serwować. Postanowiłam więc nie silić na nowości, lecz zaprosić Milo do fajnych, rozwojowych i kolorowych zabaw plastyczno-sensorycznych.
Zwierzęta wciąż się córce nie nudzą. Ostatnio otwarcie przyznaje się do tego, że za to księżniczki tak. Nie będzie jednak już projektantką ubrań ani konstruktorką. Planuje zostać weterynarzem! Nie kombinując, sięgnęłam po sprawdzony temat. Do pierwszej zabawy zainspirowały nas ukochane książki (tak mniej więcej sprzed 3 lat) autorstwa Erica Carle (znanego w naszym domu z pozycji Bardzo głodna gąsienica, Czy chcesz być moim przyjacielem?, Od stóp do głów). Zawsze chciałam wypróbować uprawiany przez autora styl ilustrowania jego opowiastek. Krok po kroku – gdyż praca jest wieloetapowa – pokazujemy z Milo jak to zrobić.
Obrazki ze zwierzętami
1. Malowane tło
Na początek zamalowujemy kartki, które posłużą za tło do wycięcia kształtów zwierząt. To świetny moment, aby pokazać dziecku, że możemy malować nie tylko szkolnym pędzelkiem, że w ogóle możemy nie malować „tradycyjnie” ;-)
Przyda się więc szeroki pędzel remontowy i twarda szczotka. Można stemplować, wcierać, głaskać, malować zamaszyście, szybko, jak kto woli. Jest to świetne lekcja mieszania kolorów, i na palecie, i na papierze. Poruszamy wyobraźnię!
Stemplowanki, nakrapianki i rozbryzgi.
Żółty i niebieski tworzą… zielony!
Wydrapywanki końcówką pędzla fantastycznie udają sierść i futro.
Odbitki-lustrzane odbicia to zawsze dobra okazja, aby pobawić się z pojęciem symetrii. Ale bez przesady!
Można szczotką czy rękami – co kto lubi :) Wszystkie te działania uczą o fakturze, otwierają na nowe sposoby malowania, rozwijają poczucie sprawczości dziecka, pod warunkiem, że za bardzo nie przeszkadzamy w procesie twórczym.
2. Wycinane kształty
Po wyschnięciu kartki są gotowe do wycinania. Początkowo Milo nie chciało się wycinać, więc zadanie spadło na mnie. Sięgnęłyśmy do książki, która jest absolutnym hitem i nieustającą inspiracją, ćwiczy pamięć, uczy nazw zwierząt, pobudza wyobraźnię i rozwija poczucie piękna… co jeszcze? Wzdycham nad nią za każdym razem, gdy mam ją w rękach, a Milo uwielbia ją do tego stopnia, że książka z nami często podróżuje – zabierana jest do sklepu, do przychodni czy do metra. Mowa o niezwykłym, rysunkowym i zarazem malarskim, atlasie zwierząt Narwańcy, uwodziciele, samotnicy. Nie będę więcej o niej pisać – komu bliskie takie klimaty, sami ją odkryjcie :)
Zabawa polegała na tym, że Milo wskazywała mi zwierzaka do wycięcia, a ja jej pokazywałam co to jest sylweta (pełny kształt w przeciwieństwie do konturu). Na koniec skusiła się jednak na cięcie, wcześniej wykonując pomocniczy rysunek, który znacznie ułatwił sprawę. Zabawa samymi kształtami fantastyczna!
3. Naklejanie, rysowanie i opowiadanie historii
Co wycięliśmy, przyklejamy. Kleiłyśmy na kolorowe kartony, a Milo dorysowywała szczegóły (i mówiła co dokładnie ja mam narysować), gdyż w jej głowie na bieżąco rodziły się scenki i historyjki… Znów mała motoryka przeplatała się z wyobraźnią, naklejanki z rysunkiem, a nawet kolażem. Oto nasze ilustracje!
Podwodne spotkanie z mantą. Mała rybka chce uciec, ale nie może. Po lewej chetonik addis zasypia.
Mały lis ucieka przed wielką salamandrą chińską, która ma jad w kolcu.
Na styku pomarańczowej australijskiej ziemi i wody samogłów spotyka się z łabędziem. Ten pierwszy płacze, a drugi zagaduje żyrafkę madagaskarską.
Skunks i kinkażu zbierają z kwitnącego drzewa białe kwiaty.
Uchatka na górze lodowej i gwanako to dziewczyny. Patrzą za spadającym liściem.
Wspaniale się bawiłyśmy. Dużo, dużo radości, szczególnie przy wymyślaniu opowieści dziwnej treści :) No i mamy gotowy materiał na książkę.
Solna chmura
Kolejna zabawa dla przedszkolaka, choć już dwulatek z pewnością ją doceni. Doświadczenia sensoryczne, nauka o fakturze, smakowanie w trakcie zabawy i kolor w ciągłej przemianie… Potrzebujemy:
Na papier posmarowany klejem sypiemy sól, a nadmiar zdmuchujemy lub strzepujemy. Najlepiej zakraplać kolory, kiedy sól jeszcze do końca nie zastygnie z klejem. A potem – co komu w duszy gra! Gdy w czasie warsztatów z 2-3-latkami sięgam po kroplomierze, dzieciaki wariują z radości! Zakup za około 2 zł, a taka frajda :)
Sól całkowicie zespolona z klejem i farbami po wyschnięciu tworzy fantastyczną strukturę.
Po drodze nasza zabawa skręciła w nieprzewidzianą ścieżkę. Milo wykorzystała papierowe koło i kroplomierz do zrobienia rysunku akwarelowego. Nie wiedziała jednak, że go tworzy – ona po prostu sprawdzała co jeszcze można zrobić z kroplomierzem :) Efekt jest piękny i lekki. Trochę jak w akwareli.
Tort ze śmietanką
Kolejna zabawa dla każdego, która daje mnóstwo radości. Kolejny przykład sztuki procesualnej, takiej, która nastawiona jest na proces twórczy i eksplorowanie, a w znacznie mniejszym stopniu na efekt końcowy (jeśli w ogóle). Hitem jest tutaj pianka do golenia. Tematem wiodącym – tort urodzinowy, a poletkiem doświadczalnym – kolory. Sensorycznie!
Tort gotowy, jeszcze tylko świeczki…
… a jednak… zmiana koncepcji! Kolor szary albo brązowy na końcówce jest nieunikniony :)
Niespodzianka! Po zmyciu piany z koła, ukazał się naszym oczom taki obrazek :)
Słomkowa zawieszka
Słomkowa zawieszka to nasz skromny wstęp do większej ruchomej konstrukcji. Myślałam nawet, że popłyniemy trochę bardziej w stronę konstruowania i łączenia, ale zainteresowania córki wystarczyło akurat do momentu nawleczenia słomek na sznureczki. Doprowadziłam więc na szybkiego tylko do takiej formy, która pozwoliła całość umocować i powiesić. Obiecuję, że pewnego dnia będzie więcej, i pojawi się oddzielny wpis o mobile :)
Tymczasem, nasza ruchoma zawieszka to typowa robota DIY, z elementem Montessori – młodsze dzieci i przedszkolaki znajdą w niej coś dla siebie. Wystarczy:
Jak recykling to recykling! Wykorzystałyśmy też stare skuwki od mazaków z otworkami do łatwego przewleczenia nitki.
Samo cięcie słomek na kawałki i ich nawlekanie, bawiąc się kolorami i układając z kawałków wielokolorowe węże, jest świetnym ćwiczeniem z małej motoryki i wyobraźni. Potem wiązanie i zaklejanie na patyku, żeby sznurki nam nie pospadały. Reszty konstrukcji już nie zdążyłam rozwinąć, więc patafix przytrzymał nasze dzieło nad drzwiami, a potem przy otwartym oknie. Powiał wieczorny wiatr… :)
Nie zapomnijcie zajrzeć do pozostałych uczestniczek Dziecka na Warsztat po fantastyczne pomysły!
Sponsorzy i partnerzy
Dziecko na warsztat w Dzikiej Jabłoni:
Zagubiony między morzem a bajką wpis z indiańskimi pozostałościami z poprzedniego tygodnia… Łapacz snów! Już dawno chciałam pobawić się w robienie tej zabawki, a Milo lubi wszelkie plątaninki i ozdabianie, więc podchwyciła wątek.
W planach i marzeniach mam do wypróbowania modele z bardziej naturalnych materiałów, druciano-plecione konstrukcje, wstążki i koronki powiewające na wietrze wśród gałęzi drzew… A na razie, starym sposobem, sięgnęłyśmy po to co pod ręką. Talerzyki papierowe, dziurkacz, kordonek lub inne mocne kolorowe nici, wstążki, koronki, paski materiałów, koraliki, pióra. Do dzieła! Mnóstwo pracy dla niecierpliwych rąk: dziurkowanie, obcinanie, przewlekanie, mocowanie, wyplatanie, nawlekanie, łapanie nitki, aby nie uciekła, wtykanie piórek w dziurki i mocowanie taśmą… Uff! Mała motoryka w wersji max. Warto było…
Dla tej wspólnoty dziewczęco-kobiecej, dla przenikających się pomysłów, że czasem nie wiadomo dokładnie która jest autorką w którymś miejscu bardziej niż w innym, dla perlistych kropel śmiechu i jasnych spojrzeń, dla poczucia, że mamina ręka nie kieruje, nie narzuca, nie poucza, lecz zachęca i wskazuje, a czasem cofa się i czeka… Dla radości, że każda robi swoje i tańczy swój własny taniec, nawet jeśli kroki nam się przeplatają i przyjdzie czasem zrobić wspólnie kilka figur. Dla bycia razem tu i teraz, bo jutro moja córka będzie już trochę starszą córką…
A więc – chwytać dzień! Łapać sen!
Odkrywając Amerykę Północną w ramach projektu bajkowego, nie sposób było nie zatrzymać się na dłużej przy totemach. Oczarowane zarówno formą, jak i koncepcją oraz przeznaczeniem wielu rzeźbiarskich realizacji stworzonych przez rdzennych mieszkańców kontynentu, postanowiłyśmy zrobić własny totem rodzinny. Każdy z klanu narysował wizerunek zwierzęcia – swojego ducha opiekuńczego. Wykorzystałyśmy też starsze rysunki ze zwierzętami, a nawet petszopy z ulotki reklamowej zostały włączone do kompozycji na wniosek Dziewczyny-Orła. Jej matka, Kucająca-Przy-Ognisku, zgodziła się, nie mając wyjścia :)
Tektura, kredki, mazaki, klej wikol. I nie żałujcie wysokości! działajcie z rozmachem, na wielką skalę :) Niezapomniane, bardzo spajające, plemienne doświadczenie!
Witamy w Ameryce Północnej! W projekcie blogowym W 7 bajek dookoła świata zapoczątkowanym przez autorkę bloga Projekt: Człowiek zapraszamy na przedstawienie oparte na indiańskiej legendzie o wytrwałości w dążeniu do celu, w warstwie wizualnej inspirowane lalkami kachina Indian Hopi :)
Oto harmonogram naszej bajkowej zabawy:
16/04 Australia i Oceania
23/04 Azja
30/04 Afryka
7/05 Europa
14/05 Ameryka Północna
21/05 Ameryka Południowa
Ameryka Północna – był Elvis, Marylin, Hollywood, ale na dłużej pozostałyśmy przy Indianach! Miks inspiracji i ekscytacji, nasza propozycja przez to dość niespójna, ale pełna radości matki i córki… Tak, poczułam to coś; może znów dlatego, że odbyłam kolejną niesamowitą podróż do dzieciństwa i młodości z czasów liceum (fascynacja Indianami, własnoręczne wyroby, biżuteria z koralików, wizyta w rezerwatach Arizony, połykane opowieści z prerii). Tym razem niewiele czytałyśmy, raczej sprowadziłyśmy szeroko pojętą kulturę i życie Indian Ameryki Północnej do kilku haseł (sięgnęłyśmy po Mapy Mizielińskich, kolorowy Atlas świata, legendy z Internetu, a nawet film Pocahontas): tipi, wigwam, fajka pokoju, wódz, preria, bizon, totem.
Największe wrażenie zrobiły na nas lalki kachina Indian z plemienia Hopi i wyznaczyły kierunek działań :)
Źródło: http://npn.org.pl
Na początek stworzyłyśmy totem pokryty wizerunkami zwierząt-duchów opiekuńczych naszej rodziny. Przy okazji rozbawiły nas Indiańskie imiona: Milo nazwała się Dziewczyna-Orzeł oraz Opierzony Żbik (?), a ja Kucająca przy Ognisku… O totemie będzie oddzielny post :)
Łącząc różne inspiracje, wybrałyśmy historię pełną symboli plemienia Ojibway (Chippewa) o czerwonym łabędziu oraz lalki plemienia Indian Hopi, które zrobiłyśmy z pociętych kijków z cennej kolekcji Milo.
Czerwony łabędź
Pewna indiańska rodzina żyła daleko od wiosek plemiennych. Po śmierci rodziców trzej bracia musieli radzić sobie sami.
Najstarszy z nich był zdolnym myśliwym, stał się nauczycielem i przewodnikiem dla młodszych braci – uczył ich zdobywać pożywienie i poruszać się po lesie, pokazywał tropy i sposoby polowania na zwierzynę.
Pewnego dnia wyruszyli na polowanie. Najmłodszy z braci – Odjibwa – zabił niedźwiedzia i przyniósł go do domu.
Po odprawieniu rytuałów dziękczynnych, przed oczami młodzieńca pojawiła się czerwień, a do uszu dobiegło ludzkie wołanie. Chłopiec ruszył za głosem.
Dotarł do jeziora, na środku którego pływał piękny, czerwony łabędź. Zapragnął upolować ptaka.
Wyjął łuk i strzałę i wystrzelił – raz, drugi, trzeci. Nic. W końcu wystrzelił ostatnią strzałę, ale nawet ta nie drasnęła zwierzęcia. Odjibwe postanowił skorzystać z woreczka z talizmanami swojego ojca. Wziął trzy magiczne strzały. Pobiegł nad jezioro i znów wycelował w czerwonego łabędzia. Dwie strzały zniknęły pod wodą, ale trzecia przeszyła szyję łabędzia. Ranny ptak poderwał się i odleciał.
Odjibwe ruszył w pogoń za ptakiem. Biegł długo, aż trafił do wioski. Goszczony przez samego wodza, traktowany był jak mężczyzna, który już prawie pojął za żonę córkę wodza.
Młodzieniec zapytał kobietę o czerwonego łabędzia. Udał się we wskazanym kierunku.
Chłopiec spotkał wartowników kolejnej wioski, którzy skierowali go do wodza. Tu sytuacja się powtórzyła – traktowany jak zięć nie mógł odmówić gościnności i oderwać oczu od pięknej córki wodza. Rankiem zapytał ją o czerwonego łabędzia. Kiedy piękna Indianka wskazała kierunek lotu ptaka, młodzieniec wyruszył w dalszą podróż.
Niebo spowiła ciemność, ale niestrudzony chłopak biegł przed siebie. W oddali ujrzał blask. Postanowił sprawdzić, skąd owa jasność pochodzi i doszedł do obozu czarownika. Stary człowiek dał mu radę: „Trzymaj się tego, co sobie postanowiłeś i nie ustawaj w dążeniach do realizacji tego celu”. Odjibwe szedł dalej.
Po pokonaniu kolejnych mil w ciągłym biegu, młodzieniec trafił do drugiego, a potem trzeciego starca. Ten dokładnie wiedział kim jest czerwony łabędź. To córka potężnego magika, oszukanego i skrzywdzonego przez ludzi. Kobieta przybiera postać tajemniczego ptaka i zwabia śmiałków, którzy mogą pomóc naprawić wyrządzone jej ojcu krzywdy.
Odjibwe trafił w końcu do czarnoksiężnika. Mag, jęcząc z bólu, opowiedział historię, w której stracił swój skalp. Cierpiał podwójnie – został nie tylko okradziony z godności, ale też oszukany przez tych, którym chciał pomóc, a do tego zdjęty płat skóry głowy sprawiał mu przeogromny ból. Odjibwe tak przejął się losem maga, że na chwilę zapomniał o czerwonym łabędziu. Postanowił odzyskać skalp i zwrócić czarownikowi to, co zostało mu zabrane.
Następnego ranka młodzieniec wyruszył do plemienia, które przetrzymywało skalp staruszka. Żeby go odzyskać, chłopak musiał skorzystać z mocy swoich duchów opiekuńczych i użyć magii.
Najpierw przybrał postać kolibra i wzniósł się wysoko w powietrze. Odwiązał skalp ze słupa, a następnie przeleciał nad głowami tańczących wojowników, którzy od razu ruszyli w pogoń. W postaci jastrzębia Odjibwe umknął wojownikom i przyfrunął do oskalpowanego czarownika. Gdy tylko wypuścił „zdobycz” z dzioba, skalp spadł na głowę maga i wpasował się w swoje miejsce.
Chłopak zamieszkał u czarownika. Obaj mężczyźni bardzo się zaprzyjaźnili. Mag chciał pokazać jak bardzo jest wdzięczny młodzieńcowi, dlatego też obsypał go prezentami.
Nadszedł jednak wieczór, w którym Odjibwe oznajmił, że wyrusza w podróż powrotną do swojej wioski. Zapalili fajkę pożegnalną…
… a mag odsłonił zasłonę i…
… oddał młodzieńcowi swoją córkę, Czerwonego Łabędzia.
W drodze powrotnej chłopak zabrał jeszcze dwie córki wodzów, którzy tak gościnnie go przyjęli, by ofiarować swoim braciom po jednej kobiecie.
Po powrocie do domu wszyscy bracia żyli w zgodzie i radości. Minęło trochę czasu i starsi bracia zaczęli zazdrościć najmłodszemu pięknej żony i czynić mu wymówki, że stracił magiczną strzałę ojca.
Odjibwe wyruszył więc ponownie w podróż. Zostawił swoją żonę i cały dobytek i wędrował długo w poszukiwaniu strzały.
Dotarł do miejsca, w którym nie było nic oprócz otworu w ziemi. Wszedł do środka i schodził tunelem głęboko w dół. Wszedł do krainy umarłych. Po drodze napotkał bizona. Młodzieniec powiedział, że przyszedł odzyskać magiczną strzałę ojca. Bizon jednak zastąpił mu drogę.
Nakazał chłopakowi wrócić do wioski i ratować żonę, którą jego niegodziwi bracia próbują zhańbić. Powiedział też, że jeśli Odjibwe nie opuści natychmiast podziemi, zostanie tu już na zawsze.
Chłopak opuścił więc krainę umarłych i wrócił do domu. Okazało się, że bizon mówił prawdę. Odjibwe wystrzelił pozostałe dwie magiczne strzały ojca i ugodził śmiertelnie swych braci.
Od tego momentu żył szczęśliwie z trzema uratowanymi żonami.
Na koniec – fantastyczna sprawa! Odkryłyśmy, że wszyscy nasi aktorzy „powieszeni” razem na kiju stworzyli wspaniały instrument. Szamański dźwięk klekoczących jak na wietrze patyczków – bezcenny. Dreszcze :)
Zapraszam do odwiedzania blogów pozostałych uczestniczek projektu.
Parę dni temu znalazłam się niespodziewanie na plaży, aby przeżyć urodzinowy performance mojej znajomej Dziś są moje urodziny! Przeniesienie fragmentów biografii w przestrzeń wspólnego doświadczenia. Czekał na nas wysypany piaskiem krąg, a zgromadzenie się wokół ogniska miało prawdziwie plemienny charakter. Na prośbę solenizantki odczytywaliśmy krótkie opowieści z jej życia, przekazując tekst z rąk do rąk. Podczas gdy ona zagłębiała dłonie w piasek, my zagłębialiśmy się po kawałku w historię jej życia…Na koniec kartka została zamknięta.
W ten sposób konkretne miejsce – plaża nad Wisłą – i słowa odczytane indywidualnie, wiele razy, stały się przestrzenią doświadczania wspólnoty. Tęsknię za myśleniem i czuciem wspólnotowym, które w dzisiejszych czasach i przy obecnym stylu życia, mocno nam się wymyka… Tym bardziej więc cieszyłam się, że Milo miała okazję tego spróbować. Nie tylko wspólnoty przedszkolnej, czy – pierwotnej – rodzinnej, ale tej spontanicznej, zrodzonej z potrzeby, aby porzucić swoje zajęcia i ważne sprawy. Spotkać się na chwilę z ludźmi i zrobić coś razem. Przywitać wieczór w migotliwych dźwiękach kalimby! Razem :)
Porządkujemy różności. Wyrzucamy niepotrzebne rzeczy (zawsze mi to dobrze robi na głowę). Stare odciski z masy solnej, papierowe komplety biżuterii, rozklekotane klapki, zapisane zeszyty bez wolnej linijki, zniszczone segregatory z Ikei… Stop! Ręka zadrżała nad koszem. A może… się przyda? Też tak macie? :)
Recykling, idea przemiany przedmiotów, jest mi bliska. Z jednej strony uwielbiam i potrzebuję się pozbywać nadmiarów, regularnie redukować i minimalizować, a z drugiej – mam żyłkę zbieracza. Przekleństwo! Milo podchwyciła wątek. Pocięłam tekturę na kawałki do wykorzystania (to dobra tektura przecież!), a dziecko złapało prostokąty z okrągłymi dziurkami. Zrobimy okienka!!!
Kolorowe okienka na świat, tyle frajdy!! Zaklejone kawałkami przezroczystej kolorowej folii samoprzylepnej i ozdobione mazakami. Nic prostszego. Milo poleca i reklamuje tę zabawę tak: Gdy Twojemu dziecku jest smutno, pobaw się z nim. Zróbcie magiczne okienka, przez które wszystko widać inaczej. Nie czekajcie. Zróbcie. Już! Teraz!
W projekcie blogowym W 7 bajek dookoła świata zapoczątkowanym przez autorkę bloga Projekt: Człowiek czas na Europę. Nasz tydzień europejski stał się greckim, a konkretnie starożytnym greckim :) Na warsztat poszły mity greckie!
Oto harmonogram naszej bajkowej zabawy:
16/04 Australia i Oceania
23/04 Azja
30/04 Afryka
7/05 Europa
14/05 Ameryka Północna
21/05 Ameryka Południowa
Spotkanie ze Starożytną Grecją, nawet tak wybiórcze i fragmentaryczne, okazało się fascynującym przeżyciem. W podróż do źródeł europejskiej cywilizacji wprowadziła nas rozmowa o kulturze, która zrodziła filozofów (Mamo, czy filozof też coś je oprócz myślenia?), architekturę i sztukę, matematykę i astronomię, a także literaturę. Opowiedziałam Milo o największych dziełach literackich – Iliadzie i Odysei, rzuciłyśmy też okiem na alfabet grecki – podobny i niepodobny zarazem do naszego.
Do Map Mizielińskich zajrzałyśmy tym razem na sam koniec – Milo niczym detektyw wytropiła poznane już motywy i rozgryzała tajemnicze nowości. Było też o: sałatce greckiej, gajach oliwnych, drzewach migdałowych i pewnej niezapomnianej podróży rodziców do Delf i Myken (tu sięgnęłyśmy po zdjęcia, a ja odpłynęłam!)…
Z kilku mitów wybrałyśmy historię Ariadny, Tezeusza i Minotaura, i zrobiłyśmy postacie do naszego przedstawienia. Tym razem w domu zagościł teatrzyk na oknie, a pomysł na działania na oknie już dawno za mną chodził, od kiedy zobaczyłam na blogu Bajdocja miasteczko papierowe na oknie – cudo! Bohaterowie wskoczyli więc na okno i odbył się mały spektakl, a przy okazji wspomniałyśmy starożytny teatr grecki na przykładzie Epidauros.
W malowaniu zainspirowały nas wazy greckie w stylu czarno- i czerwonofigurowym. Tak powstali stylizowani aktorzy: król Minos, Tezeusz, księżniczka Ariadna, architekt Dedal oraz straszny Minotaur.
Pobawiłyśmy się też w szyfrowanie wiadomości w starożytnym języku. Pokazałam Milo dysk z Fajstos, którego zapis nie został do dziś odkodowany. Pismo obrazkowe bardzo się córce spodobało i stwierdziła, że odczytanie go to bułeczka z masłem, po czym bez wahania streściła mi przekaz starożytnych: czupiradełko, piłka, latarka, ptak, roślinka, kwiatek, pół cytryny, kość, duch, ryba… Niestety, mimo to nie doznałam oświecenia… :) Po chwili przyszła kolej na własne pismo (jedna z moich ulubionych zabaw w dzieciństwie) i tak powstał nasz starożytny dysk!
Nić Ariadny
Na wyspie Krecie panował król Minos.
Był to rozumny władca, który budował swą potęgę bez podbojów i wojen, a umiejętnym współżyciem z innymi krajami oraz rozległym handlem zapewnił krajowi zyski i spokój.
Miał wielką flotę i był prawdziwym władcą mórz.
Zabrakło jednak szczęścia w jego domu. Jego żona, Pazyfae, urodziła dziecko, które miało kształt byka i człowieka.
Istota ta wyrosła na groźnego potwora, którego nazywano Minotaurem.
Król, obawiając się, aby stwór nie szkodził jego poddanym, postanowił go zamknąć w bezpiecznym miejscu i ukryć przed mieszkańcami.
W tym celu wybudowano wspaniały gmach, labirynt, o niezliczonej liczbie pokoi, schodów i krużganków, z których gmatwaniny Minotaur nie mógł się wyplątać.
Budowę labiryntu prowadził Ateńczyk Dedal – mistrz we wszystkich sztukach.
Miasta zamawiały u niego posągi bogów i bohaterów, a ludzie zjeżdżali się z daleka, aby podziwiać kunszt artysty, o którym mówiono, że umie w drzewo lub kamień tchnąć żywą duszę tak, iż ma się wrażenie, że jego postacie ruszają się i patrzą.
Nikt nie potrafił pokonać Minotaura – pół-byka, pół-człowieka, a każdy kto wszedł do labiryntu, nie znajdował drogi wyjścia.
Pewnego razu przybył na wyspę Tezeusz. Kiedy zjawił się na dworze Minosa, wszystkie oczy patrzyły na niego złowrogo i podejrzliwie. Tylko księżniczka Ariadna, córka króla, patrzyła na niego inaczej.
Pięknej Ariadnie na widok młodego i dumnego Ateńczyka żal ścisnął serce na myśl o jego niechybnej śmierci w zawiłych korytarzach labiryntu. Postanowiła pomóc Tezeuszowi.
Kiedy nazajutrz grupa Ateńczyków została przyprowadzona do labiryntu, Ariadna dała potajemnie Tezeuszowi nić i powiedziała co ma czynić, aby nie zabłądzić w krętych korytarzach. Ateńczyk przywiązał nić u wejścia do labiryntu i rozwijał nić w miarę jak posuwał się w głąb budowli.
W samym sercu budowli spotkał Minotaura. Odważny Tezeusz zabił straszliwego potwora i, zwijając nić, znalazł bez trudu drogę powrotną.
Wsiadł na okręt i odpłynął, zabierając ze sobą Ariadnę, córkę Minosa.
Zapraszam do odwiedzania blogów pozostałych uczestniczek projektu.
W marcu jak w garncu. Kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy, trochę lata. A w maju? W maju jak w gaju – powiedziała Milo – i postanowiła pobawić się w pogodę i niepogodę. Wybór padł na pudło pogodowe!
Widziałam kilka podobnych propozycji w sieci i, przyznaję, zostały mi na dłużej w pamięci: Counting Coconuts, Live and Play i nieoceniona Zosia (Świat Zosi w pigułce). Przydały się nam karty pogodowe, które od jakiegoś czasu czekały na dopełnienie w postaci zabawy sensorycznej.
Ze swoim luźnym podejściem do tematu Milo odpłynęła trochę od tematów pogodowych w stronę marzeń o wakacjach i przygodach. Pudełko (weather box) zmajstrowałyśmy z tego co pod ręką, a pomysłów sensorycznych było mnóstwo. Ulubione: karmienie rybek, memo z kolorowych gumek w kształcie morskich żyjątek, zatapianie wyspy, opady deszczu, grzmoty i błyskawice…
Ciepła pogodo, przybywaj!!!
W projekcie bajkowym gościmy w Afryce! W 7 bajek dookoła świata zaczęło się na blogu Projekt: Człowiek trzy tygodnie temu, a przed nami jeszcze trzy kontynenty. W tym tygodniu planowaliśmy się wybrać na czytaną bajkę afrykańską w oprawie muzycznej (miały być bębny i inne instrumenty), ale zawaliłam rezerwację biletów i nie wpuścili nas już na imprezę, bo sala była nabita. Strzeliłyśmy z Milo focha i postanowiłyśmy kupić sobie książkę z bajkami z Afryki i odkopać w piwnicy mój bęben z czasów studenckich. A do bajki oczywiście zrobić teatrzyk w myśl naszej formuły baśniowo-teatralnej dla tego projektu :)
Z Afryką zapoznawałyśmy się dzięki książce z serii „Atlas świata”. Jak zwykle – przygodowo!
Oprócz bajek z Czarownicy Nangi, przeczytałyśmy kilka z internetu, np. ze strony z baśniami z całego świata, które pamiętam jeszcze z dzieciństwa, z opasłego tomu bajek dedykowanych mojej mamie, które jako dziewczynka dostała od swego dziadka, a po latach przekazała swoim dzieciom. Wciąż trafiają mi się niezwykłe podróże w przeszłość, do czasów dzieciństwa – może to też urok tych projektów-zabaw blogowych…
Milo przypomniała sobie karty (jeszcze nie skończone) ze strojami świata. Wybrałyśmy te z krajów Afryki, pooglądałyśmy, omówiłyśmy detale i kolory, co chwila „zaklepując” każda dla siebie te najlepsze i najpiękniejsze :) Przy okazji Milo przeliterowała nazwy krajów. Autorką kart jest Justyna Olech, a pochodzą z platformy wymiany materiałów „montessori po polsku 3-6” na Box.com. Są zachwycające!
W końcu Milo wybrała bajkę do teatrzyku. Rozśmieszyła ją opowieść o sprytnym króliku, który zażartował sobie ze słonia i wielorybicy. Zamarzył nam się teatr cieni. Znów powróciły wspomnienia z dzieciństwa – kiedyś robiłam kukiełki sylwetowe i zapraszałam gości na własnej produkcji przedstawienia. Z przyjemnością więc wtajemniczyłam Milo w technikę. Materiały banalne, czas przygotowania krótki. Świetlisty ekran na ścianie zrobiłyśmy przy użyciu projektora Ania :)
O króliku, słoniu i wielorybicy
Pewnego dnia…
… królik spotkał słonia. Podszedł do niego i powiedział – Wujciu słoniu, jakie ty masz wielkie nogi! Na pewno jesteś strasznie mocny. – Ale słoń machnął trąbą i ryknął – Co za bezczelne stworzenie! Miałbym ochotę dać ci klapsa. Nie zadaję się z takim drobiazgiem.
– A wiesz, na co ja miałbym ochotę? – odpowiedział królik. – Miałbym ochotę
zarzucić ci linę na trąbę, linę z pętlą na końcu, żeby cię zaciągnąć aż do morza. Zjechałbyś na brzeg, wpadłbyś do wody i przekonałbyś się, że mały królik umie dać sobie radę ze słoniskiem, co go nazywa szczurkiem.
– Ooo, patrzcie, patrzcie – zaśmiał się słoń pogardliwie. – Nigdzie nie chodzi po świecie zwierzę mocniejsze ode mnie. Ale popróbuj sobie, odrobinko, popróbuj. Będę miał zabawę, ha, ha, ha! Królik zawiązał pętlę na końcu mocnej liny z palmowych włókien i zarzucił ją słoniowi na trąbę.
Drugi koniec liny chwycił w pyszczek i zbiegł nad morze. Brzeg spadał do morza stromo, a słoń nie siedział nad samym urwiskiem, tylko dalej. Czekał, co się stanie. Tymczasem królik zobaczył ogromną wielorybicę i pisnął z zachwytu – Ciociu wielorybico, jaki ty masz olbrzymi ogon! Z pewnością jesteś strasznie silna. Nawet słoń nie jest taki mocny, jak ty, prawda?
– Nie wiem, bo nie mocowałam się ze słoniem – odpowiedziała wielorybica – ale
przy mnie słoń to jak królik przy lwie. Ale po co się plączesz po moim wybrzeżu? Miałabym ochotę oblać cię wodą.
– A wiesz, na co ja miałbym ochotę? – zapytał królik czupurnie. – Zarzucić ci na ogon linę z pętlą na końcu, żeby cię przyciągnąć do brzegu. Przekonałabyś się, że królik umie sobie dać radę z wielorybicą, co mu grozi, że go wodą obleje.
– To paradne – zaśmiała się wielorybica. – Jestem najmocniejszym stworzeniem na
świecie, a to mizeractwo chciałoby mnie wyciągnąć na brzeg. A popróbuj, będę miała przedstawienie. Królik zawiązał pętlę na drugim końcu liny, podskoczył i lina uczepiła się ogona wielorybicy. – Teraz poczekaj chwilę, aż odejdę – powiedział królik i wbiegł na urwisko. Schował się za pniem palmy i zawołał – Ciągnij!
Wielorybica nie wiedziała, że to wcale nie królik trzyma drugi koniec liny, tylko
słoń. Słoń też usłyszał, kiedy królik zawołał: “ciągnij!” i myślał, że to do niego. Ale zanim zdążył pociągnąć, poczuł, że lina szarpnęła go za trąbę. Zdziwił się i rozgniewał, że królik szarpnął tak mocno. “Co sobie ten komar wyobraża”, pomyślał słoń. “Kiedy tak, to mu pokażę, co to jest siła słonia”. I pociągnął mocno. Poczuła to wielorybica. Ona też myślała, że to królik ją ciągnie i strasznie się zdziwiła, że taka odrobinka wlecze ją po wodzie w stronę brzegu. Naprężyła grzbiet i ogon, pociągnęła z całej siły i zaczęła oddalać się od brzegu. Słoń poczuł gwałtowne szarpnięcie i coś zaczęło go ciągnąć z potworną siłą. Wielorybica była o wiele silniejsza. Słoń ciągnął, ryczał ze złości, opierał się jak mógł – nie dał rady.
Byłby z pewnością utonął, gdyby wielorybica nie przestała płynąć zdumiona, że
przyciągnęła nie królika, tylko słonia. Nie mniej zdziwiony był słoń, kiedy zamiast królika zobaczył wielorybicę. Ale ją to zdarzenie rozśmieszyło, a słoń był zły. – Ha, ha, ha – zaśmiała się wielorybica – to ci z nas zażartował ten puchowy kłębuszek! Ale cieszę się, że to nie on ciągnął, tylko ty, trąbonosy.
– Nie daruję mu – ryknął słoń – nie daruję za nic! Znajdę go, zatłukę go trąbą i
rozdepczę jak robaka. Królik to usłyszał i pomyślał, że najwyższy czas schować się lepiej. O parę kroków od niego leżała wyschnięta kość. Była to czaszka konia, który umarł tam ze starości może sto lat temu.
Czaszka leżała sucha, biała i pusta. Królik ukrył się pod nią. Tymczasem słoń gramolił się pod górę dysząc i parskając. Rozejrzał się i nigdzie nie dostrzegł wroga, więc zapytał – Końska czaszko, czy nie widziałaś gdzie królika?
Królik jęknął z głębi czaszki i zawołał zmienionym głosem:
– Ooo, nie wymawiaj tego strasznego imienia… Popatrz na mnie. Przed chwilą byłem pięknym, żywym koniem. Wtem podbiegło to okropne zwierzę i nastawiło na mnie wąsik. Od razu mnie tym zabiło. Uciekaj stąd co prędzej, bo ono tu może gdzie się schowało i ciebie też zabije swoim zaczarowanym wąsikiem!
Słoń się przeraził i zaczął uciekać, ile miał sił w nogach. Królik wyskoczył z czaszki i wołał za nim – Wujciu słoniu, nie uciekaj tak prędko, bo zgubisz ogon! Poczekaj na mnie, chciałbym ci pokazać mój śliczny wąsik! Kiedy słoń usłyszał o wąsiku, zaczął biec tak prędko, że aż się za nim zakurzyło. Uciekł na koniec świata.
Nie wiem, czy ta historia jest prawdziwa, ale chyba tak. Przecież sami wiecie, jak łatwo jest spotkać królika, a jak trudno spotkać słonia. Widać słonie wciąż jeszcze się boją, żeby nie zaczarowały ich króliki.
Zapraszam do odwiedzania blogów pozostałych uczestniczek projektu.
Zabawy i atrakcje dla dzieci